czwartek, 26 listopada 2015

Całkiem przyzwoite serum na końcówki- Joanna Argan Oil

Serum na końcówki włosów to nieodłączny element w pielęgnacji włosów. Końcówki jako najstarsza część naszych włosów wymagają szczególnego zainteresowania i uwagi. Testowałam już mnóstwo preparatów mających na celu wzmocnienie i ochronę końcówek, Joanna Argan Oil jest kolejnym tego typu produktem. Do obietnic producentów kosmetyków z przeznaczeniem na końcówki podchodzę z ogromnym dystansem. Nie oszukujmy się, sera nie scalą nam rozdwojonych już końcówek, mogą jedynie opóźnić ten proces lub wizualnie sprawić wrażenie zdrowych końców. Ale przejdźmy do sedna recenzji.




Skład:

Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Paraffinum Liquidum, Dimethicone, Cocos Nucifera Oil, Glycerin, Stearalkonium Chloride, Argania Spinosa Kernel Oil, Cetrimonium Chloride, Polyquaternium-10, Peg-20 Stearate, Isopropyl, Alcohol, Hydroxyethylcellulose, Parfum, Hexyl Cinnamal, Dmdm Hydantoin, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Citric Acid, Ci:16255, Ci:19140

Serum znajduje się w 50 ml tubce, z której bez problemu można wydobyć produkt. Jego cena to ok. 8-10 zł. Zapach jest charakterystyczny dla produktów z tej serii, dość ciężki, lecz przyjemny dla nosa. Ja swój egzemplarz kupiłam w Drogerii Laboo, ale z pewnością jest dostępny też w innych kosmetycznych wysepkach. Początkowo serum nakładałam wyłącznie na ostatnie partie włosów, później zwiększyłam powierzchnię obdarowywaną substancją na niemal całe włosy, ponieważ serum ułatwia rozczesywanie. Nie przetłuściło włosów i nie obciążyło, za co ogromny plus. Wydajność również wysoka, biorąc pod uwagę częstotliwość użytkowania i nakładanie na większe partie włosów. Czy zauważyłam ochronę przed rozdwajaniem? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ wpływ na powstrzymanie tego procesu mogą mieć również inne czynniki. Niemniej jednak, końcówki (jak i reszta włosów) bardzo ładnie po użyciu Joanny wyglądały i nie wykluczam powrotu do tego serum. 

poniedziałek, 23 listopada 2015

Ulepszamy naturę czyli makijaż brwi.

Cześć:) Przez bardzo, ale to bardzo długi czas nie przywiązywałam wagi do makijażu brwi. Brwi jak brwi, myślałam. Regulowałam, ale na tym kończyłam swoją pracę nad nimi. I to był mój ogromny błąd. Podkreślone brwi nadają wyrazu makijażowi, a twarz jest dzięki temu bardziej wyrazista niż dzięki brwiom w odsłonie nude. Nie uważam się, broń Boże, za wzór do naśladowania jeśli chodzi o podkreślanie brwi, przede mną jeszcze dużo pracy. Postanowiłam jednak nieco pokombinować i w dzisiejszym poście przedstawić Wam efekty moich wariacji brwiowych. Nim jednak przejdę do meritum, chciałam podkreślić, że zanim znalazłam kolor idealny, używałam kredki do brwi Maybelline Brow Satin. Kredka była ok, lecz ma zdecydowanie ciepły odcień i często brwi wydawały mi się rudawe. Zależało mi na znalezieniu produktu w tonacji chłodnej. 


Na Rossmannowej promocji zaopatrzyłam się w cień Maybelline Color Tattoo w odcieniu 40 permanent taupe i to był strzał w dziesiątkę. Odcień chłodny, można nim stopniować intensywność koloru, a także nałożyć go na powiekę jako tradycyjny cień. A, i wreszcie mogę w pełni użytkować pędzel Hakuro h85, który jak dotąd leżał nieużywany. Same plusy.


Cień jest bardzo trwały. Zarówno na powiece jak i na brwiach. Nie ściera się, nie rozmazuje- test w deszczowy dzień mam za sobą. Bardzo łatwo się go nabiera na pędzel i bez problemu aplikuje na brwi. Mam również przeczucie, że starczy mi na długi czas, ponieważ na brwi wystarczy niewielka jego ilość. 


Z pewnością jesteście zainteresowane jak produkt prezentuje się na brwiach. Zaznaczam po raz kolejny, że do ideału wiele im brakuje, ale reguluję je sama i staram się powoli dochodzić do ładu i ulepszać umiejętności w tym zakresie, zatem proszę o wyrozumiałość :)


Według mnie prezentuje się całkiem w porządku, brwi są podkreślone i bardziej wyraziste, lecz bez przesady. Wyglądają w miarę naturalnie. Odcień jest również zbliżony do naturalnego koloru moich włosków.


Cień Maybelline Color Tattoo uważam za odkrycie tego roku w zakresie makijażu brwi i żałuję, że sięgnęłam po niego dopiero teraz. Przyznam się, że mam chęć wypróbować inne kolory, tym razem zgodnie z ich przeznaczeniem. 


czwartek, 19 listopada 2015

Dzień dla włosów- same nowości i pierwsze wrażenia

Cześć :) Dnia dla włosów nie było na blogu już dłuższy czas. Dlaczego? Z kilku powodów. Po pierwsze, zajęcia rozpoczynam w godzinach porannych i nie mam czasu posiedzieć dłużej z maską na głowie. Po drugie, ostatnio dopadło mnie lenistwo połączone z brakiem czasu na wszystko, włosy na tym również ucierpiały. Po trzecie, ciężko zrobić dobre zdjęcie przez aktualnie panującą pogodę, ciemności egipskie robią swoje. Mimo wszystko, udało mi się poświęcić włosom nieco więcej czasu i przy okazji opisać rytuał na blogu. Jesteście ciekawe co dziś robiłam z włosami? Zapraszam.



Na początku naolejowałam włosy olejem z orzechów włoskich na całą noc. Aplikację oleju umila przepiękny zapach prażonych orzechów. Olej jest dość wydajny, a włosy bardzo szybko go wchłonęły- zaniedbanie daje się we znaki. . . 


Włosy umyłam szamponem przeciwłupieżowym Ziaja Med. Osuszyłam włosy i nałożyłam na nie maskę Kallos Omega. Po 15 minutach spłukałam ją, osuszone włosy spryskałam odżywką Marion Hydro Silk, a w skalp wtarłam Pokrzepol. Następnie, tradycyjnie, rozczesałam włosy Tangle Teezerem i wysuszyłam chłodnym nawiewem suszarki. Efekty? Zadowalające.


Włosom spodobała się maska Kallos Omega oraz nowy olej. Są miękkie, lekkie i sypkie- dokładnie takie, jakie najbardziej lubię. Rozczesały się bardzo dobrze, obyło się bez większych problemów. Zapach maski pozostał dość długi czas na włosach, a że jest piękny, to dodatkowy dla niej plus. Jeśli chodzi o olej, zdecydowanie odpowiada moim włosom, nie spuszyły się ani nic z tych rzeczy. Wyczuwam nowego ulubieńca. Poniżej, kilka fotek prezentujących moją czuprynę. Dawno jej nie pokazywałam więc dziś muszę nadrobić zaległości.




Muszę przyznać, że mimo ostatniego zaniedbania, włosy mają się całkiem nieźle. Obiecuję nadrobić zaległości i poświęcić im nieco więcej czasu. 







wtorek, 17 listopada 2015

Dużo nowości, czyli co nowego zagościło w moich zbiorach w listopadzie

W ostatnim czasie wpadło do moich zbiorów wiele nowych kosmetyków. Część z nich to prezenty dla siebie samej z okazji zbliżających się 22 urodzin, które obchodzę dokładnie za 4 dni- a co tam, urodziny ma się raz w roku :)  Kilka produktów kupiłam nieco wcześniej, były to zakupy z konieczności. A i promocja w Rossmannie zostawiła wspomnienia w postaci kilku kosmetyków upolowanych (dosłownie) jeszcze zanim na drogerię napadł tłum kobietek, które nie zawsze odznaczają się choć minimalnym poziomem kultury osobistej. Przechodząc do sedna, zapraszam wszystkich na przedstawienie moich nowości.


Zacznijmy od zakupów poczynionych w Rossmannie. Trafiłam na dzień, w którym promocja na oczy i twarz łączyła się. Z tego tytułu do koszyka wrzuciłam cień Maybelline Color Tattoo w odcieniu 40 permanent taupe- z przeznaczeniem głównie na brwi, ale jako cień nałożony na powieki również wygląda znakomicie. Kupiłam również osławiony sypki puder Wibo Fixing Powder, na szczęście było ich jeszcze kilka do wzięcia. Wahałam się między uzupełnieniem zapasu podkładu Rimmel Stay Matte a podkładem, którego jeszcze nie miałam okazji używać, wybrałam nowość- Rimmel Lasting Finish Nude w odcieniu 010 porcelain. Będzie idealny na zimę ze względu na swój naprawdę jasny odcień. Na deser wisienka, zostałam szczęśliwą posiadaczką paletki Wibo do konturowania- egzemplarz zgarnęłam jako ostatni z rossmannowej półki, nietknięty. Ciekawa jestem, ile z Was ją upolowało. Z tego co piszecie na insta wnioskuję, że jej dostępność jest słaba a egzemplarze rozeszły się jak świeże bułeczki. 


W Drogerii Laboo trafiłam na promocję podkładu w musie Max Factor Whipped Creme za całe 12,99 zł! Musiałam go wziąć. Jest ciut za ciemny (ale nie tak bardzo jak myślałam), ale to nic- poczeka na lato, albo rozjaśnię go jaśniejszym podkładem. Skusiłam się również na jedwab w sprayu Marion, odżywki w sprayu nie używałam już dłuższy czas więc czas pokaże, czy polubię się z tą. W tejże drogerii kupiłam również suchy szampon Radical- jest o połowę tańszy niż Batiste, a zbiera dość pozytywne opinie. Jeszcze go nie używałam więc ciekawa jestem pierwszego wrażenia. 


Na doz.pl zamówiłam wcierkę Pokrzepol, ponieważ Seboravit prawdopodobnie wywołał u mnie łupież. Jak na razie, po dwóch tygodniach stosowania łupieżu brak, liczę na działanie w zakresie porostu i zahamowania wypadania. Choć tu i tak jest o wiele lepiej jak było. Swoją drogą, ogromny plus dla firmy Profarm- to chyba jedyna wcierka jaką znam, która posiada dogodny dla użytkownika aplikator (wyjątkiem jest tutaj Joanna Rzepa). Pozostali producenci, uczcie się praktyczności! W celu walki z łupieżem kupiłam szampon Ziaja Med z piroktonianem olaminy i cynkiem. Po kilku użyciach po łupieżu nie ma śladu. Ostatnio zmagałam się również z suchymi skórkami (szczególnie w okolicy nosa). Zażegnałam problem dzięki kremowi Alantan Dermoline z witaminą A. Skończyłam drożdże więc postanowiłam kupić ostatnią deskę ratunku czyli Biotebal. Włosy wypadają w mniejszej ilości, ale nie zaszkodzi walczyć dalej.


W Biedronce kupiłam olej z orzechów włoskich, krem Vevey oraz odżywkę Garnier Oil Repair 3, do której powróciłam z podkulonym ogonem. Oczywiście, opisywaną niedawno Ultra Doux dalej wielbię, po prostu nie mogłam jej nigdzie znaleźć. W Drogerii Laboo kupiłam jeszcze jedną rzecz, mianowicie wodę perfumowaną JFenzi o zapachu karmelu i wanilii- jest wręcz CUDOWNA i dość trwała jak na "perfumy" za 15 zł.


W Hebe natomiast kupiłam maskę Kallos Omega, na którą miałam chęć już od dłuższego czasu. Po pierwszym użyciu jestem bardzo zadowolona. Skończę ją z pewnością szybciej niż Aloe, ponieważ kupiłam na pół z koleżanką.


Co u Was nowego?
Co upolowałyście w Rossmannie?
Piszcie :*

wtorek, 10 listopada 2015

Garnier Ultra Doux intensywna odżywka z cudownymi olejkami.

Cześć :) Dziś chciałam Wam napisać kilka słów więcej o odżywce, której ostatnimi czasy używam non stop i powoli dobijam dna. Nie będę Was trzymać w niepewności i napiszę od razu, że podbiła moje serce. Choć produktów Ultra Doux miałam okazję używać, a efekt nie był zadowalający, ta odżywka okazała się fenomenalna. Chcecie wiedzieć, dlaczego się tak zachwycam? Zapraszam do dalszej części postu.


Skład:

Aqua / Water, Hydroxypropyl Starch Phosphate Quaternium-87, Stearyl Alcohol, Behentrimonium Chloride, Amodimethicone, Cetyl Esters CI 19140 / Yellow 5 CI 14700 / Red 4, Sodium Hydroxide, Phenoxyethanol, Argania Spinosa Oil / Argania Spinosa Kernel Oil, Trideceth-6 Chlorhexidine Digluconate, Camellia Oleifera Seed Oil, Limonene, Candelilla Cera / Candelilla Wax, Linalool, Benzyl Alcohol, Propylene Glycol, Isopropyl Alcohol, 2-Oleamido-1,3-Octadecanediol, Geraniol, Cetrimonium Chloride, Citronellol, Hexyl Cinnamal, Parfum /Fragrance


Odżywkę kupiłam w Biedronce za ok. 5 zł. Spontanicznie wrzuciłam ją do koszyka, pobieżnie zerknęłam na skład i zaryzykowałam. Produkt znajduje się w charakterystycznej dla produktów z serii Ultra Doux opakowaniu, 200 ml buteleczka, z której łatwo wydobyć pomarańczową substancję. Zapach odżywki jest dość charakterystyczny, ciężko mi go opisać, długo pozostaje na włosach. Działanie? Cud, miód i orzeszki. Choć tytułowe substancje nie znajdują się na początku składu, odżywka działa cuda na moich włosach, a do jej największych dokonań należy fakt, iż włosy rozczesują się niemal bezproblemowo! To ogromny sukces jeśli chodzi o odżywki do włosów. Po jej użyciu włosy są lekkie, sypkie i lśniące. Używam jej dwojako- jako odżywkę na kilka minut, oraz jako maskę- na ok. 30 minut. W obu rolach wypada znakomicie. Po dłuższym stosowaniu zauważyłam, że włosy są w lepszej kondycji i sprawiają coraz mniej problemów przy rozczesywaniu. Odżywka nie przyspiesza przetłuszczania włosów, nie powoduje skutków ubocznych oraz nie obciąża włosów. Jestem nią po prostu zachwycona i z pewnością sięgnę po kolejne opakowania. Dawno nie miałam takiego cudeńka w swoich zbiorach. Innymi słowy, cudowne olejki zdziałały cuda. Kusi mnie również szampon z tej serii, może kiedyś zdecyduję się na jego zakup.


Jestem bardzo ciekawa, czy znacie tą odżywkę i jakie jest Wasze zdanie na jej temat.
 Koniecznie dajcie znać w komentarzach :*

czwartek, 5 listopada 2015

Co nowego w październiku?

Niestety, czas nie pozwala mi na regularne pisanie postów. Staram się jak mogę i na pewno nie zawieszę działalności, co to to nie. Posty będą się pojawiały tak często jak tylko będzie to możliwe. Minął październik, więc czas na nowości, jakie zagościły w moich kosmetycznych zbiorach w ostatnim czasie. Nie jest tego wiele, wciąż zużywam zapasy. Jednak mimo wszystko kilka produktów udało mi się zakupić i w dzisiejszym poście przedstawię je Wam.


W Drogerii Laboo trafiłam na -40% promocję na markę Maybelline. Zdecydowałam się na zakup podkładu Affinitone oraz korektora z tej samej serii. Jak na razie jestem zadowolona z użytkowania. Podkład jest lekki i wygląda bardzo naturalnie, korektor natomiast spełnia rolę bazy i maskowania lekkich sińców pod oczami. Jestem ciekawa co wyniknie z naszej dalszej współpracy.


O odżywce Joko pisałam Wam w tym poście. W Hebe udało mi się upolować w promocji krem CC Eveline, na który czaiłam się bardzo długo. Jestem nim zachwycona! Może występować solo jako delikatny podkład, stosuję go również jako bazę. Rzeczywiście moje czerwone policzki zostają stonowane i czerwień jest mało widoczna. Mam nadzieję, że go nie wycofają.


W Hebe skusiłam się również na mgiełkę upiększającą Timotei. Ma świetny skład, lecz nie zauważyłam alkoholu na początku (za gapowe się płaci.......). Stosuję ją ostrożnie, może coś wyjdzie z naszej znajomości. W Biedronce natomiast wrzuciłam do koszyka wazelinę Vaseline. Ostatnio niemal co dwa tygodnie zmagam się z opryszczką więc natłuszczanie ust jest bardziej niż konieczne.


I to by było na tyle... Mało produktów, ale po zużyciu zapasów na pewno wybiorę się na większe zakupy :)
Co u Was nowego wpadło w październiku?