piątek, 27 lutego 2015

Ulubieńcy lutego

Witam Was wyjątkowo w godzinach porannych. Czekam na kuriera, który ma dla mnie nowy telefon i siedzę wręcz na szpilkach :D DHL- przybywaj! No ale do rzeczy. Przedwczoraj były nowości, więc już tradycyjnie- czas na ulubieńców miesiąca. W lutym odkryłam naprawdę kilka perełek, które podbiły moje serce. Dwie z nich to produkty, o których pisałam w poprzednim poście o nowościach. Nie będę przedłużać- zapraszam do lektury.


Pierwszą perełką jest oczywiście Kallos Milk. Pewnie spodziewałyście się jego obecności w ulubieńcach, wzdycham do niego już od pierwszego użycia. O dziwo, nawet nie drażni mnie jej stosunkowo mocny zapach. Działanie coraz bardziej mi się podoba i dzięki niej zaczęłam przekonywać się do protein. W tym miesiącu ponownie odkryłam korektor Ladycode by Bell, który kupiłam już dawno w Biedronce. Zaczęłam używać go ponownie i spisuje się na medal. Zakrywa moje delikatne sińce pod oczami i dzięki niemu wyglądam na wyspaną i wypoczętą :D W pielęgnacji twarzy zaistniał krem na zimę Babydream, który mimo swej bogatej konsystencji nie zapycha mojej twarzy. Pozostawia ją za to pięknie nawilżoną i rano nie ma śladu po suchych skórkach, które zresztą zaczynają powoli całkowicie znikać. Ten krem jest dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem, pierwszy raz zdecydowałam się na taki preparat. Bardzo polubiłam się również z żelem na skórki Wibo. To pierwszy tego typu preparat więc nie mam porównania do innych marek, ale jego działanie jest bez zarzutu. Zmiękcza skórki, dzięki czemu ich usunięcie nie jest problematyczne. Okolica paznokcia pozostaje ładnie nawilżona. Ostatni z ulubieńców to balsam ujędrniający Eveline z olejkiem arganowym. Rzecz jasna- w jego działanie ujędrniające nie wierzę, ale jako preparat nawilżający sprawdza się świetnie. Do tego pachnie niezwykle hm.... intrygująco. Niestety nie potrafię zdefiniować tego zapachu, ale bardzo mi się podoba.

Tak prezentują się moi lutowi ulubieńcy, z niecierpliwością czekam na Waszych :*

środa, 25 lutego 2015

Nowości lutego

Cześć :) Post powinien raczej nazywać się "zakupy" niż "nowości", ponieważ tylko cztery produkty są dla mnie zupełną nowością, ale już zostańmy przy tradycyjnym nazewnictwie. Jak wiecie, w dalszym ciągu zużywam kosmetyczne zapasy. Co nie znaczy, że nie zdarzają mi się małe, maleńkie grzeszki. W końcu jesteśmy tylko (i aż!) kobietami. Możecie się spodziewać małego haulu na początku marca, ponieważ zamierzam poczynić większe zakupy kolorówkowe online. Lista już przygotowana, czekam tylko na przelew. A więc do rzeczy.


Pierwszym grzeszkiem jest maska Kallos Milk. Nie mogłam przejść obok niej obojętnie. Ponadto, powoli dobijam dna w maskach, które mam w zapasach. Akcja Anwen była dodaktowym pretekstem do jej zakupu. Jak na razie jestem z niej zadowolona i mam nadzieję, że to się nie zmieni. Korzystając z promocji, kupiłam szampony Babydream. Ich nigdy za wiele, a schodzą u mnie bardzo szybko. W promocji również trafiłam na krem Garnier do skóry bardzo suchej. To moje pierwsze starcie z tym kremem, ale już się lubimy. Eyeliner Wibo zużywam regularnie, nie wyobrażam sobie makijażu bez niego, dlatego bez wahania wrzuciłam go do koszyka. Zupełną nowością pod każdym względem jest dla mnie krem Babydream na wiatr i zimno. Spodziewałam się zapychacza, a dostałam naprawdę świetny nawilżacz mojej ostatnio przesuszonej skóry! Z pewnością niedługo pojawi się recenzja. Pasta Ziaja gości w mojej łazience nieustannie, dlatego i w tym miesiącu musiałam uzupełnić zapas. Zmywacz Isana- niezbędnik. Ostatni produkt, jaki Wam przedstawię, otrzymałam od Sylwii i muszę w końcu zebrać się do jego testowania. Spray rozjaśniający Schwarzkopf Blonde Ultime. Zobaczymy co pokaże gagatek :)

Tak prezentują się moje lutowe grzechy. Żadnych nie żałuję i nie obiecuję poprawy.
A jak wyglądają Wasze lutowe nowości?

poniedziałek, 23 lutego 2015

Wspólna akcja picia drożdży- podsumowanie rezultatów

Akcja picia drożdży zorganizowana przez Martę z bloga martusiowykuferek.pl zakończyła się w sobotę, dlatego dziś zabrałam się za jej podsumowanie. Choć na początku nie byłam w stu procentach przekonana do picia drożdży, zawzięłam się i codziennie przez ponad miesiąc skrupulatnie wypijałam szklaneczkę zacnego napoju. Niech Was nie przerazi ich smak- potrafią działać cuda.


Jak przygotowywałam drożdże do spożycia?

Wszelkie źródła donoszą, iż drożdże należy zalać wrzątkiem i mieszać do rozpuszczenia. Drożdże nie mogą się pienić, jeśli tak jest- napój nie nadaje się do spożycia. Mi zdarzyło się tak dwa razy. Polecam rozdrobnić je możliwie w jak największym stopniu, wtedy rozpuszczą się o wiele szybciej. Niestety, ich smak i zapach odrzuca mnie nadal. Próbowałam połączyć je z kakao, ale było jeszcze gorzej. Jedynym skutecznym sposobem na wypicie drożdży dla osób, które nie tolerują ich smaku, jest po prostu zatkanie nosa i wypicie chłodnego napoju jednym duszkiem. Jest znośnie.

Ile drożdży piłam i ile wyniosła mnie kuracja?

Pół kostki było dla mnie dawką zabójczą- nawet zatkanie nosa nie pomagało, zdecydowałam się na 1/4 kostki. Przez połowę trwania akcji piłam 1/4 kostki, następnie zwiększyłam dawkę do 1/3. Koszt to ok. 12- 15 zł. Nie jest to duża kwota w porównaniu do np. kuracji CP czy innymi specyfikami.

Jak wyglądało działanie drożdży w moim przypadku?

Oprócz niedogodności związanych z okropnym smakiem, zauważyłam same plusy spożywania drożdży. Poprawił się stan mojej cery. Nie wystąpił wysyp niedoskonałości, który pojawiał się u wielu dziewczyn stosujących kurację. Zauważyłam, że paznokcie rosną szybciej i są mocniejsze. Włosy rosną szybciej tylko na głowie. Uff. Najważniejsze- włosy urosły dość sporo. Przed rozpoczęciem kuracji podcięłam końcówki. Noszę włosy zazwyczaj z przodu i po obcięciu sięgały mi przed biust. Po miesiącu z drożdżami sięgają prawie za. Urosły i tego podważyć nie mogę. Pojawiły się również babyhairy. Myślę, że poniższe zdjęcie najlepiej obrazuje miesięczne zmagania. Nie zmierzyłam pasemka kontrolnego, dlatego nie wiem jak wygląda przyrost w liczbach.



Podsumowując, przedłużam picie drożdży jeszcze o miesiąc. Robię tydzień przerwy i wracam do picia tego drogocennego, choć śmierdzącego napoju. Jestem bardzo zadowolona z efektów, nie spodziewałam się ich w tak satysfakcjonującym mnie stopniu. Mam nadzieję, że za miesiąc będzie jeszcze lepiej!

piątek, 20 lutego 2015

Yankee Candle Citrus Tango

Dziś recenzja kolejnego zapachu Yankee Candle. Podczas zamówienia okazało się, że tarta, którą zamówiłam ( Margarita Time) jest niedostępna, dlatego zamieniono mi go na inny wariant zapachowy. Gdy go zobaczyłam, miałam przeczucie, że nie spodoba mi się w stu procentach, ponieważ nie lubie typowo cytrusowych zapachów. 



Opis producenta

Wosk z owocowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: pomarańcza, limonka oraz grejpfrut.

Tango to taniec miłości i namiętności. Według popularnego szlagieru – najlepiej wychodzi w parze. Yankee Candle udowadnia jednak, że w tercecie także można zatańczyć sprawne te trudne kroki. Wszystko za sprawą tarteletki Citrus Tango – letniej propozycji dla fanów aromaterapii w domowym wydaniu. W egzotycznie słonecznym, pięknie wybarwionym wosku jeden rytm utrzymują skórka z cytryny, olejek pomarańczowy i nuty grejpfrutowe. Tak zatańczony układ jest pełen emocji i pozytywnej, południowej energii. Nie ma tu przesadnej słodyczy, ani nadmiernej goryczy. Jest za to dużo harmonii i radości, która – bardziej niż z tangiem – kojarzy się z wesołą salsą. Tarteletka cudownie odświeża otulone słonecznym upałem wnętrza, a w letnie wieczory daje powiew tak potrzebnej rześkości. Bardzo trwały, intensywny zapach sprawdzi się w każdym wnętrzu i uwiedzie zmysły miłośników tanga i cytrusowego odświeżania.

Wosk dostępny tutaj

Obawiałam się, że będzie pachniał jak odświeżacz do toalety lub kostka. Na szczęście tak nie pachnie, aczkolwiek nie polubiłam się z nim. Wyczuwam grejfruty, pomarańcze, ale to sztuczny zapach. Jest dość rześki, ale naprawdę nie przypadł mi do gustu. Choć opis producenta zachęca do zakupu, ja nie podzielam tego entuzjazmu. Zapaliłam go raz i więcej nie mam zamiaru. Być może spodoba się miłośniczkom cytrusów pod każdą postacią. Ja mówię jemu stanowcze nie.

Wosk i inne produkty Yankee Candle można zakupić w sklepie Goodies.pl




środa, 18 lutego 2015

Wtorkowa niedziela dla włosów

W tym tygodniu dzień dla włosów wypadł we wtorek. Znów mam dla moich kudełków więcej czasu i dość często funduję im zabiegi pielęgnacyjne. Mam nadzieję, że są mi za to wdzięczne i pielęgnacja im służy. Co takiego zrobiłam dla nich w tym dniu? Zapraszam.

Już tradycyjnie- jak przed każdym myciem, naolejowałam włosy na całą noc olejem z pestek moreli. To mój niekwestionowany ulubieniec i ideał. Z pewnością zakupię jeszcze kolejne buteleczki.


Rankiem umyłam włosy szamponem oczyszczającym Eva Nature Style z rumiankiem. Raz w tygodniu funduję im mocne oczyszczanie, aby usunąć z nich nagromadzone silikony.


Na długość mniej więcej od ucha w dół nałożyłam testowany Kallos Milk, którego z każdą aplikacją zaczynam wielbić coraz bardziej.


Na skalp natomiast zaaplikowałam mieszankę z glinki zielonej oraz maski drożdżowej Babuszki Agafii. Mam nadzieję, że glinkę zacznę stosować regularnie i ograniczy ona przetłuszczanie włosów i wieczny przyklap, z którym zmagam się od X czasu.


Po 30 minutach zmyłam wszystko. Zmywając glinkę nie żałujcie wody, na jasnych włosach mogą pozostać szare refleksy (raz mi się zdarzyło). Ostatnie płukanie zrobiłam rzecz jasna chłodną wodą, aby domknąć łuski. Wysuszyłam je chłodnym nawiewem, do którego coraz bardziej zaczynam się przekonywać. Z efektu jestem bardzo zadowolona. Włosy są miękkie, sypkie i delikatne w dotyku. Glinka spisała się na medal- włosy są odbite od nasady i puszyste, na drugi dzień po myciu przetłuszczenie jest mało widoczne. Chyba zacznę stosować ją częściej.



Poniżej możecie zobaczyć efekt uniesienia u nasady. Uważam, że jest ok. Na pewno lepiej niż bez zastosowania glinki.



poniedziałek, 16 lutego 2015

Wishlista- marzec

Cześć :) Jak Wam minął walentynkowy weekend? Mam nadzieję, że spędziłyście go ze swoimi drugimi połówkami dobrze się bawiąc. Ostatnio doszłam do wniosku, że trzeba się rozwijać pod każdym względem. Postanowiłam w związku z tym udoskonalić swoje zdolności w kwestii makijażu- w szczególności makijażu oczu, który niestety pozostawia wiele do życzenia. Codzienny make up oczu ogranicza się do kreski wykonanej eyelinerem i tyle. Słabo, bardzo słabo. Zbliżający się przypływ gotówki zamierzam po części przeznaczyć na kosmetyki i akcesoria, które umożliwią realizację postanowienia :)


Chętnie przygarnę paletki cieni Makeup Revolution. Naczytałam się wiele pozytywów na temat ich jakości, a także widziałam przepiękne makijaże nimi wykonane. Bardzo lubię makijaże w odcieniach nude więc któraś z paletek (a może i obie) prędzej czy później będzie moja. Zastanawiam się nad czekoladkami oraz Iconicami. Jeszcze nie zdecydowałam, którą zamówię jako pierwszą, liczę na Waszą pomoc. Aby wykonać przyzwoity makijaż, muszę zaopatrzyć się w pędzle, jak dotąd używałam tylko jednego i najwyższa pora to zmienić. Postawiłam na zestaw Hakuro. Przy okazji mam zamiar dorzucić do koszyka bronzer W7 Honolulu, podoba mi się jego tonacja, jakość również rewelacyjna, wiele osób chwali go sobie. 

W tym miejscu chciałabym Was prosić o pomoc w wyborze paletki. Iconic 3 czy może Death by Chocolate? A może inny wariant MUR? Jeżeli miałyście do czynienia z innymi paletkami oraz bronzerem i pędzlami, również chętnie poczytam Wasze opinie. 

sobota, 14 lutego 2015

Eveline Magnetic Look- kolejna perełka od Eveline

Witajcie Kochane w dzień zakochanych :) Nie wiem jak Wy, ale ja ten dzień spędzam normalnie- z ukochanym, ale bez zbędnego lukru. W końcu kochamy się każdego dnia roku, nie tylko 14. lutego. Choć uważam, że to dość miły gest, gdy otrzymamy od ukochanej osoby upominek lub inną niespodziankę. Dziś mam dla Was kolejny post związany z makijażem, jeszcze będziecie skore pomyśleć, że w ogóle się nie maluję, a moja pielęgnacja opiera się tylko na dbaniu o włosy :D Przedstawiam Wam tusz, którego aktualnie używam i z którego jestem bardzo zadowolona. To mój trzeci tusz Eveline i na pewno nie ostatni.



Tusz znajdziemy w każdej drogerii z szafami Eveline. Zapłaciłam za niego ok. 15 zł, nie pamiętam dokładnej ceny. Ma genialną szczoteczkę, którą możecie zobaczyć poniżej. Lubię takie szczoteczki, silikonowe i dobrze wyprofilowane. Dzięki nim nie mam problemów z rozdzieleniem rzęs i dokładną aplikacją.


Maskara bardzo łatwo się aplikuje, szczoteczka nabiera optymalną ilość produktu. Ładnie rozdziela rzęsy, nie skleja ich, nie tworzy nieestetycznych grudek. Łatwo ją zmyć podczas demakijażu, nie jest wodoodporna. Nie osypuje się w ciągu dnia. Odbija się na dolnej powiece tworząc efekt pandy, ale niestety- mam tak z każdym tuszem i na co dzień nie maluję dolnej partii rzęs. Według mnie ładnie wydłuża rzęsy, jestem z niej bardzo zadowolona. Używam jej już ok. 3 miesiące i zaczęła lekko wysychać, ale to i tak długi czas użytkowania. Z czystym sumieniem możecie sięgać po tusze Eveline, są naprawdę znakomite. Jeżeli miałyście do czynienia z tymi tuszami, dajcie znać, który jest wart uwagi. Chętnie przyjrzę im się bliżej. 




Dolne rzęsy pozbijały się w kępki, zauważyłam to dopiero po wykonaniu zdjęcia. 

Jakie są Wasze ulubione tusze do rzęs? Piszcie :)


Życzę Wam udanego wieczoru walentynkowego, buziaki :*

środa, 11 lutego 2015

Podkłady idealne- czyli Bell i Rimmel

Znalezienie podkładu idealnego to trudna rzecz i chyba większość kobiet zgodzi się ze mną. Dla mnie osobiście podkład oraz tusz do rzęs to podstawa w codziennym makijażu. Moja cera jest dość problematyczna jeśli chodzi o jej koloryt i przebarwienia. Choć wypryski pojawiają się sporadycznie, nie jestem zadowolona z cery na tyle, by podczas wyjścia do większego grona osób zrezygnować z nałożenia podkładu.Długi czas zajęło mi odnalezienie fluidu, z którego w stu procentach byłam zadowolona. Zawsze wybierałam najjaśniejszy dostępny odcień, który i tak okazywał się zbyt ciemny. Bladziochy wiedzą o czym mowa. Kilka lat namiętnie używałam podkładu Essence Stay All Day, niestety- kupiłam go niedawno i jest dla mnie zdecydowanie zbyt ciemny. W podkładzie cenię krycie i mat, przy jednoczesnym naturalnym wyglądzie. Ciężko dogodzić, prawda? Ostatecznie postawiłam na kompromis- w gorsze dni używam podkładu kryjącego, w lepsze- delikatniejszego. Troszkę się rozpisałam, a nie chcę, by wyszedł tasiemiec, więc zmierzam do rzeczy. Ogłaszam wszem i wobec, iż znalazłam podkłady idealne. Must have. KWC. 


Pokochałam te podkłady miłością bezwarunkową. A właściwie to moja cera. Według mnie mają same zalety, wad nie dostrzegam, nie będę się na siłę do czegoś przyczepiać.


Bell Illumi 01 Light Beige 

Poniżej prezentuję Wam moją cerę bez nałożenia podkładu oraz po nałożeniu. Jak możecie zauważyć, moja cera obfituje w przebarwienia i czerwone plamy na policzkach. Jak na złość, na lewym policzku plama ta jest większa, co zobaczycie na kolejnym zdjęciu. Jeśli chodzi o sam podkład, jest to podkład rozświetlający, jednak rozświetlenie jest delikatne, co bardzo mnie cieszy. Jego konsystencja jest rzadka, łatwo rozprowadzić go pędzlem po całej twarzy. Największą jego zaletą jest jego jaśniutki odcień- bladziochy powinny być bardzo zadowolone. Podkład doskonale poradził sobie z czerwoną plamą i przebarwieniami. Małe niedoskonałości na brodzie również zostały zakryte, w przypadku większych, nakładam korektor, lub używam innego podkładu. Utrzymuje się na twarzy dość długo, cera pozostaje matowa- makijaż utrwalam pudrem. Nie zauważyłam, by powodował wysyp niedoskonałości. Dostępny jest w drogeriach z szafami Bell, a od niedawna nawet w Biedronce. Jego cena to ok. 13 zł.


      


Rimmel Stay Matte 100 Ivory

Ten podkład używam głównie w cieplejsze dni oraz podczas wysypów niedoskonałości. Choć założeniem producenta było matowienie cery, ja odnalazłam w nim idealny podkład kryjący. Możecie to zauważyć na zdjęciach poniżej. Czerwona plama z którą się zmagam, została całkowicie zakryta. Zaznaczam, iż aparat przekłamał barwy na moją korzyść. W rzeczywistości plama jest bardziej czerwona. Odcień, choć bardzo jasny, w zimę jest dla mnie ciut zbyt ciemny. Na lato jednak jest idealny. Co do jego właściwości technicznych, jest bardzo gęsty, aby go dobrze rozprowadzić zwilżam pędzel wodą termalną. Podkład matuje na długi czas, nie ściera się, nie wymaga utrwalenia pudrem. Nie polecam go osobom o suchej cerze. Przez ostatnie kilka tygodni zmagam się z miejscowym przesuszeniem i podkład nieestetycznie podkreśla suche skórki. Latem jednak ten problem mnie nie dotyczy i podkład znakomicie sprawdza się w swej roli. Radzi sobie nawet z największymi niedoskonałościami i wypryskami. Nie zapycha mojej cery, choć słyszałam, że u niektórych osób taki efekt uboczny występuje. Dostępny jest w drogeriach z szafami Rimmela, kosztuje ok. 20 zł.























Jestem bardzo zadowolona, że udało mi się znaleźć podkłady, które w stu procentach odpowiadają mojej cerze i czuję się w nich znakomicie. Mam tylko nadzieję, że producentom nie przyjdzie do głowy błyskotliwy pomysł zmiany ich formuły "na lepsze", czy też ich wycofanie.
Jakie są Wasze ulubione podkłady?
Buziaki :*

poniedziałek, 9 lutego 2015

Gloria maska do włosów suchych, zniszczonych i farbowanych

Dziś recenzja kolejnej maski, która całkiem ładnie spisuje się na moich włosach. Niech jej uboga szata graficzna Was nie zmyli- maska działa naprawdę przyzwoicie. Nie jest ideałem, używałam lepszych masek, ale Gloria naprawdę nie wypada blado na tle swoich przeciwników. Zapraszam do dalszej lektury :*


Skład: Aqua, Cetrimonium Chloride, Cetyl Alcohol, Humulus Lupulus Extract, Parfum, Panthenol, E 471, Citric Acid, Methylchloroisothiazolino ne(and) Methylisothiazolinone, Bromonitropropandiol, Citronellol, Hexyl Cinnamal, Limonene, Benzyl Salicylate, Citral.

Maska dostępna jest w Auchanie, a także w osiedlowych drogeriach, ja swój egzemplarz kupiłam w Lewiatanie. Za pojemność 240 ml zapłacimy ok. 4-5 zł. Zacznę od minusów, ponieważ jest ich zdecydowanie mniej. Zapach maski nie powala, jest taki "babciny", mydlany, niestety pozostaje na włosach. Konsystencja jest zbyt rzadka, spada z dłoni, muszę nakładać jej dość dużo na włosy, przez co maska nie jest wydajna. Szata graficzna nie przykuwa uwagi, ale to jest najmniej istotne. Jeśli chodzi o samo działanie maski, jest jak najbardziej w porządku. Włosy po jej użyciu są sypkie, lekkie, lśniące. Nie miałam problemów z ich rozczesaniem. Nie spodziewałam się takiego efektu po niej, za co powinnam ją przeprosić.  Jest również odpowiednia do mycia włosów odżywką, dwa razy próbowałam i jestem na tak. Delikatnie się pieni, oczyszcza włosy z lekkich zanieczyszczeń. Ze względu na krótki skład, nadaje się jako baza do tuningowania półproduktami, ja jeszcze nie próbowałam jej ulepszać :) Uważam, że to całkiem przyjemny produkt do włosów. Zaskoczyła mnie swoim działaniem. Jeżeli będziecie widziały ją podczas zakupów, zachęcam do wrzucenia jej do koszyka. Być może sprawdzi się i na Waszych włosach. Za taką cenę warto wypróbować. Ja z pewnością jeszcze do niej wrócę :)

sobota, 7 lutego 2015

Garnier Ultra Doux awokado i masło karite- czy słusznie dostała drugą szansę?

Dziś mam dla Was recenzję odżywki, której dałam drugą szansę. Po pierwszym jej użyciu jakiś czas temu nie byłam do końca zadowolona i oddałam ją koleżance, ale stwierdziłam, że muszę ją przetestować dokładniej, jak na włosomaniaczkę przystało :D Tym bardziej, że w Biedronce kupiłam ją za całe 5 zł. Szampon z tej serii okazał się totalnym niewypałem, zużyłam go jako żel pod prysznic. Czy odżywka spisała się lepiej i słusznie dostała drugą szansę?


Skład: Aqua/Water, Cetearyl Alcohol, Elaeis Guineensis Oil/Palm Oil, Behentrimonium Chloride, Cl 15985/Yellow 6, Cl 19140/Yellow 5, Stearamidopropyl Dimethylamine, Chlorhexidine Dihydrochloride, Isopropyl Alcohol, Persea Gratissima Oil/ Avocado Oil, Citric Acid, Butyrospermum Parkii Butter/Shea Butter, Hexyl Cinnamal, Glycerin, Parfum/Fragranc

Do odżywki podeszłam dość sceptycznie. Przyznam szczerze, że od razu spisałam ją na straty, przygoda z szamponem utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Choć iskierka nadziei wciąż się tliła, w końcu tyle osób ją zachwala, coś w niej musi być. Używałam jej przez ok. trzy tygodnie więc myślę, że ten czas wystarczył, by rzetelnie ją ocenić. Odżywka całkiem ładnie pachnie. Jest barwy żółtej, niestety jej konsystencja jest zbyt rzadka i muszę jej użyć dość sporo na moje włosy. Przez co nie jest wydajna. Trzy tygodnie użytkowania to słaby wynik, odżywki starczają mi na dłużej. Jeśli chodzi o działanie, nie urzekła mnie niczym szczególnym. Ot, zwykła odżywka. Czasami puszyła mi końcówki, ale to zapewne zasługa oleju palmowego. Z rozczesywaniem nie było większego problemu. Zauważyłam, że włosy szybciej się przetłuszczały, gdy nałożyłam ją na skalp. Po wysuszeniu włosy były takie.... normalne. Wiele innych odżywek daje lepszy efekt. Raczej nie kupię jej ponownie. Nie wiem, dlaczego na moich włosach nie spisała się dobrze, a na innych działała cuda. Nie żałuję, że dałam jej drugą szansę, krzywdy mi nie zrobiła. Ale nie zadziałała na tyle dobrze, by dostać trzecią.

czwartek, 5 lutego 2015

Truskawkowe oczyszczanie czyli szampon Balea

Cześć Robaczki, co tam u Was słychać? Mam nadzieję, że zdrówko dopisuje, chociaż u Was :) Dziś chciałam napisać kilka słów o szamponie Balea, którego używam już jakiś czas. Gdy dojrzałam go na półce w sklepie z niemiecką chemią, wiedziałam, że musi być mój. Uwielbiam smak i zapach truskawek, dlatego nie mogłam się doczekać użycia tego oto szamponu.


Za 300 ml szamponu zapłaciłam 6,50 zł. Uważam, że jak na szampon o takiej pojemności, cena jest jak najbardziej ok. Poniżej- skład. Szampon ma myć i nie szkodzić. Tego od niego oczekiwałam.


Jestem zadowolona z tego szamponu. Robi to, co ma robić- czyli oczyszcza, nie robiąc przy tym krzywdy. Nie pojawił się łupież, kondycja włosów nie uległa pogorszeniu, podobnie jak skóra głowy. Używam go ok. 1 raz w tygodniu w celu silniejszego oczyszczenia włosów. Bardzo ładnie się pieni, przez co jest wydajny. Plącze włosy w stopniu umiarkowanym. Nie zawiera silikonów, co działa jak najbardziej na plus, włosy po jego użyciu są odbite od nasady, puszyste. Bardzo podoba mi się jego zapach- pachnie prawdziwą truskawką, kolor również jest taki truskawkowy. Woń raczej nie utrzymuje się na włosach, ale to może być spowodowane tym, że przecież nakładam odżywkę, która zabija zapach szamponu :D Ogólnie jestem z niego bardzo zadowolona. Choć nie wyróżnia się niczym szczególnym spośród szamponów oczyszczających, polubiłam go ze względu na interesujący zapach, który umila włosowy rytuał. Pod względem zapachów Balea jest bezkonkurencyjna i oryginalna :) Nie wiem, czy kupię ponownie, mam w zapasie jeszcze 2 szampony Balea, ale nie wykluczam powrotu do niego.

wtorek, 3 lutego 2015

Mleczny dzień dla włosow

Cześć :) Dziś krótki post. Choć choroba rozłożyła mnie na całego, nie zapomniałam dopieścić włosów. Dawno nie fundowałam im porządnego odżywienia. Kallosy, które mam w swoich zbiorach, powoli dobijają dna, dlatego do koszyka wrzuciłam wersję Milk. Zgłosiłam się również do akcji Anwen- testujemy Kallosy, dlatego przyda się przetestować nową wersję. Dziś po raz pierwszy zagościła na moich włosach, lecz nie przybywam do Was z jej recenzją rzecz jasna :)

Wspomniany dzień dla włosów rozpoczęłam od nałożenia na 2 godziny oliwki Babydream. Po upływie wymienionego czasu umyłam włosy szamponem tej samej marki. Na odsączone włosy nałożyłam na 30 minut tego oto gagatka.


O samej masce mogę na razie powiedzieć tyle, że pachnie niczym budyń waniliowy i bardzo mi się ten zapach podoba. Nie wiem jak jego działanie ma się do wersji Latte. Przyznam szczerze, że chyba spodobała się moim włosom.


Ah te przerzedzone końcówki, dopiero podcinałam ;/ 


Maska, mimo zawartości protein, nie wywołała puchu. Dzięki Bogu. Włosy z łatwością się rozczesały, o dziwo, nie musiałam używać odżywki w sprayu. Coś czuję, że nasza relacja będzie owocna, ale o tym napiszę Wam po zakończeniu akcji Ani.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Yankee Candle Pink Sands

Cześć :) Mam nadzieję, że Zwyciężczyni rozdania jest zadowolona z nagrody. Mam dziś dla Was recenzję kolejnego wosku Yankee Candle, który skradł moje serce. Nie wierzyłam, że woski tak uzależniają, a jednak sama padłam ich ofiara. Ale zdecydowanie nie mam powodów do narzekania. Jeżeli jesteście ciekawe zapachu- zapraszam do lektury.


Opis producenta

Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: cytrusy, słodkie kwiaty oraz wanilia.

To nie jest sen utalentowanego surrealisty, albo twórcze szaleństwo grafika odpowiedzialnego za obróbkę wakacyjnych zdjęć! Plaża usypana z różowych piasków naprawdę istnieje! Żeby tam się dostać wystarczy dobrze rozgrzać wosk Pink Sands. Kiedy kompozycja zacznie unosić się w powietrzu – poczujemy zapach bajkowych, egzotycznych, kolorowych kwiatów wychylających się łapczywie w kierunku słonecznych promieni. Wkrótce też dotrze do nas aromat słodkiej wanilii i orzeźwiających cytrusów rosnących w gajach usadowionych na skraju fantazyjnych, różowych wydm.

Wosk dostępny tutaj

Już sam opis tartaletki sprawił, że zapragnęłam go mieć. Piękny różowy kolor spotęgował to uczucie. Zapach- istna bajka. Jest dość słodki, wyczuwam nutę kwiatowo- owocową, przy jednoczesnej świeżości. Wystarczy niewielka ilość wosku, aby poczuć przepiękny zapach. Podczas rozpuszczania wosku dość szybko uwalnia się woń, która wypełnia cały pokój. Niestety, palony ponownie traci na intensywności. Jakub stwierdził, że przypomina mu odżywkę do włosów- niestety nie jest w stanie określić jaką konkretnie. Nie mogę powiedzieć, że zapach jest mdły, broń Boże. Uważam, że powinien spodobać się każdemu, jest dość uniwersalny. Choć jest zapachem letnim, w zimę pozwala przenieść się w czasie do wakacyjnych dni. Palę go dość często i być może zamówię ponownie :)

Wosk i inne produkty Yankee Candle można zakupić w sklepie Goodies.pl




Wyniki rozdania :)

Witajcie Kochane w pierwszym wpisie w lutym. Na początek miesiąca mam dla Was wyniki rozdania, właśnie uporałam się z liczeniem Waszych głosów. Jest mi bardzo miło, że tak licznie wzięłyście w nim udział. Zgłoszeń naliczyłam aż 282. Chciałabym obdarować Was wszystkie, ale niestety, zwycięzca jest tylko jeden. 


A pod szczęśliwym numerkiem kryje się...


Gratuluję Kochana, zaraz piszę do Ciebie maila :)

Jeszcze raz dziękuję za Wsze wszystkie zgłoszenia i serdecznie witam nowe Obserwatorki- man nadzieję, że zostaniecie ze mną na dłużej :)