piątek, 30 stycznia 2015

Denko #4 - grudzień/styczeń

Dziś przedostatni dzień miesiąca, czas zatem na denko. Starałam się jak tylko mogłam, aby zużyć jak największą ilość produktów. Udało się pozbyć ich w liczbie 17. Dla mnie to dużo, choć wiem, że zawsze mogło być lepiej. Wam na pewno poszło o wiele lepiej :) Nie przedłużając- zapraszam do lektury.



Tradycyjnie, zielonym kolorem oznaczę produkty, do których z pewnością wrócę. Niebieskim- takie, do których być może wrócę, ale nie jest to pewne. Natomiast na czerwono przedstawię Wam buble kosmetyczne, od których będę się trzymać z daleka. 


1,2,3- Żele pod prysznic Balea, o których pisałam tutaj. Z pewnością jeszcze nie raz zagoszczą w mojej łazience.


4. Babydream żel do całego ciała- stosowałam go jako szampon i spisywał się świetnie. Recenzję znajdziecie tutaj. Jeśli ponownie spotkam go w promocji, wrzucę do koszyka. 

5. Babydream szampon ułatwiający rozczesywanie- kolejna rewelacja od Babydream, którą z pewnością zakupię jeszcze nie raz. Więcej poczytacie o nim w tym poście.

6. Isana szampon z mocznikiem- nieszkodliwy przeciętniaczek, niewykluczone, że do niego powrócę. Nie zaszkodził, ale też specjalnie mnie nie urzekł. Recenzja tutaj.

7. Garnier AiK odżywka- nie będę Wam zdradzać nic na jej temat, recenzja pojawi się na dniach. Wtedy to ujawnię swoją opinię na jej temat, ponieważ odżywka dostałą drugą szansę.

8. Batiste suchy szampon- z pewnością kupię go ponownie. Czekam na nie z niecierpliwością w Rossmannie- od marca mają gościć na jego półkach. Recenzja.


9. Ziaja krem do rąk z proteinami jedwabiu- jedyny bubelek w dzisiejszym denku. Na pewno nie zagości ponownie w moich zbiorach. Więcej możecie o nim przeczytać tutaj.

10. Ziaja Liście Manuka pasta do głębokiego oczyszczania twarzy- to mój trzeci albo czwarty egzemplarz i na pewno nie ostatni. Świetny produkt za grosze. Recenzja.

11. Fuss Wohl krem do stóp z łojem jelenia- bardzo polubiłam się z tym kremem. Niech nazwa Was nie odstrasza. Produkt świetnie nawilża skórę stóp. Planuję zakup kolejnego egzemplarza.


12. Ziaja 25+ krem matujący- rewelacja. Drugie opakowanie kremu zużyte, planuję zakup trzeciego. Świetnie matuje cerę, nadaje się pod makijaż. Kremik idealny.

13. Isana zmywacz do paznokci- mój niezbędnik podczas manicure. Ideał w swojej kategorii.

14. Garnier antyperspirant- trzecie opakowanie w użyciu. Robi to, co dobry antyperspirant powinien robić, nic dodać nic ująć.

15. Miss Sporty odżywka do paznokci 5 w 1- trzecie lub czwarte opakowanie świadczy o tym, że odżywka jest naprawdę godna uwagi. Używam jej na zmianę z wapniową Joko. Recenzja.

16. Miss Sporty turbo dry top coat- podobnie jak poprzedniczka, świetnie sprawuje się na moich paznokciach, przyspiesza wysychanie lakieru oraz przedłuża jego trwałość.

17. Joko odżywka z wapniem- kupiłam drugie opakowanie, jedną warstwę nakładam jako bazę pod lakier, dwie dają świetny mleczny kolor. Widocznie poprawiła stan moich paznokci. Szykuję recenzję.

Miałyście jakiegoś z moich wyrzutków?
Czekam na Wasze denka.

środa, 28 stycznia 2015

Kokosowe love czyli o masełku Nivea

Przyznam szczerze, że masełka Nivea używam już dość długi czas, a dopiero dziś przypomniało mi się, że jeszcze nie zawitałam do Was z jego recenzją. Choć firmy Nivea nie darzę szczególną sympatią, produkty do pielęgnacji mają naprawdę udane. Pomadki Nivea jako pierwsze zagościły w mojej kosmetyczce, jeszcze będąc w szkole podstawowej. Również moja mama nie rozstaje się z pomadkami, szczególnie z wersją perłową oraz klasyczną. Firma ma w swoim asortymencie masełka, to jest moim pierwszym. Skusiłam się, jak wiele z Was, na wersję limitowaną o zapachu kokosa. Moim faworytem w kwestii pielęgnacji ust jest balsam Tisane, lecz Nivea śmiało może z nim konkurować.




 Skład masełka:



Zacznę od początku. Byłam niezwykle ciekawa zapachu masełka. Kokos kokosowi nierówny. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, choć czytałam u Was pochlebne opinie na temat zapachu.
I nie zawiodłam się! Pachnie magicznie, taki prawdziwy kokos. W żadnym wypadku nie jest mdły. Mogę go wdychać bez końca, takie małe uzależnienie. Do tego opakowanie, przyznajcie, że przykuwa oko. Mi osobiście ogromnie się podoba. W kwestii opakowania dostrzegam zarówno plus, jak i minus. Plusem jest zdecydowanie jego rozmiar, w przypadku Tisane ciężko wydobyć go ze słoiczka palcem, tutaj tego problemu nie ma. Niektórzy twierdzą, że to mało higieniczny sposób aplikacji, mi on jednak szczególnie nie przeszkadza. Minusem jest natomiast problem (bynajmniej w moim przypadku) z otwarciem. Ale ze wszystkim można sobie poradzić. Cena masełka to ok. 10 zł, w promocji możemy je kupić troszkę taniej. Najważniejsze- jak wygląda działanie masełka? Tutaj również jestem bardzo zadowolona. Ładnie pokrywa usta, pomimo swej półtransparentnej formuły nie wchodzi w załamania ust. Usta są nawilżone na długi czas, gdy wieczorem nałożę grubszą warstwę, o poranku usta wciąż są odżywione i ukojone. Masełko nie powoduje pieczenia w przypadku skaleczeń, czy drobnych ranek. Ostatnio dość często borykam się z opryszczką, masełko może nie przyspiesza gojenia, ale nawilża strupki i zapobiega ich nieprzyjemnemu pękaniu. Nie wiem jak wygląda działanie pozostałych wersji, ale ja osobiście z tej jestem bardzo zadowolona.


Jeżeli miałabym porównać masełko Nivea do mojego ideału, jakim jest Tisane, ogłaszam remis. Cena jest niemalże jednakowa, oba mają przepiękne zapachy, podobnie jak działanie. Już teraz wiem, że kokosek Nivea na długo zagości w mojej kosmetyczce. 

***

Przypominam o rozdaniu, zostały 3 dni.


poniedziałek, 26 stycznia 2015

Ulubieńcy stycznia

Cześć :) Znów nadszedł atak zimy, która jak zwykle zaskoczyła wszystkich- drogowców w szczególności. W moim mieście niestety nie mam co liczyć na odśnieżone chodniki, władzo- wstydź się. Na dobry początek tygodnia mam dla Was ulubieńców miesiąca. Styczeń chyli się ku końcowi więc śmiało mogę Wam przedstawić kosmetyki, które w tym miesiącu polubiłam szczególnie. Wyjątkowo w tym miesiącu nie pojawi się wpis o nowościach, pewnie zauważyłyście, że zużywam zapasy. Gdy osiągnę sukces- wreszcie będę mogła odświeżyć swoje zbiory kosmetyczne. 


Pierwszym kosmetykiem, jaki chcę Wam przedstawić jest lotion do rąk Isana z pantenolem i masłem shea. To mój drugi lotion z limitowanej edycji i jestem nim równie zachwycona jak pierwszym. Bardzo ładnie pachnie, nawilżenie również jest na całkiem przyzwoitym poziomie. Jeżeli jeszcze go nie kupiłyście, koniecznie nadróbcie zaległość :) Z racji zakupu lokówki, musiałam zaopatrzyć się w lakier do włosów. Padło na Wellaflex Instant Volume Booster 4. Świetnie utrwala fryzurę, nie skleja włosów, ładnie pachnie. Z pewnością starczy mi na bardzo długi czas. W zakresie pielęgnacji włosów zaczęłam używać odżywki Garnier Ultra Doux Sekrety Prowansji z liściem oliwnym i rozmarynem, którą kupiłam już jakiś czas temu. Urzekł mnie jej zapach przypominający męskie perfumy. Działanie również jest obiecujące, już się lubimy i z pewnością zostanie ze mną na dłużej. O żelach pod prysznic Balea pisałam Wam w przedostatnim poście, wersja mandarynkowa jest obłędna. Odkryłam również fenomenalny podkład, który pasuje idealnie do mojej jasnej cery oraz nie podkreśla suchych skórek, które ostatnio rozpanoszyły się na mojej cerze. Bell Illumi w odcieniu 01 light beige. Bardzo lubię kosmetyki Bell, jeszcze żaden mnie nie zawiódł. Ten podkład jest niemalże idealny :)

Miałyście okazję używać moich ulubieńców?
Piszcie :)

piątek, 23 stycznia 2015

Zapach to nie wszystko- czyli o śmierdziuszku, który czyni cuda.

Dobry wieczór wszystkim prowadzącym nocny (i nie tylko) tryb życia. Z góry zaznaczam, iż tytuł posta jest ogromnie subiektywny i inne osoby niekoniecznie mogą go podzielać- szczególnie w kwestii woni opisanego kosmetyku. Niemniej jednak, dla mnie jest to śmierdziuszek, ale za to jaki kochany śmierdziuszek. Zatem dziś oficjalnie (nieoficjalnie pokazywałam ją już kilka razy) przedstawiam Wam maskę, którą moje włosy wielbią i wielbić będą jeszcze przez długi czas. Kallos Color. Kolejna znakomita maska za śmieszną cenę. Swoją drogą, gdybym miała zrobić zestawienie Kallosów od najlepszego do najgorszego- miałabym przeogromny problem. Moje włosy bardzo lubią te maski, choć składowo jakoś szczególnie nie zachwycają. 


Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Linum Usitatissimum Seed Oil, Citric Acid, Benzophenone-3, Propylene Glycol, ParFum, Benzyl Alcohol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone.

Kolejna Kallosowa rewelacja. W składzie maski znajdziemy na czwartym miejscu olej lniany i to by było na tyle z drogocennych składników. Oprócz tego silikony, które moim włosom służą. Jeśli chodzi o działanie, nie odbiega od działania pozostałych Kallosów. Włosy po jej użyciu są niezwykle lśniące, nie mam większych problemów z ich rozczesaniem, są mięsiste i ładnie się układają, co mogłyście zobaczyć podczas wpisu o dopieszczaniu włosów. Choć maska ma ubogi skład, jej działanie uważam za o wiele lepsze od tych o bogatym. Konsystencja maski jest chyba najbardziej gęsta ze wszystkich, jakie miałam okazję używać, przez co wygodnie aplikuje się ją na włosy. Nawiązując do tytułu postu, ZAPACH. Wiecie o tym, że lubię, gdy kosmetyk ładnie pachnie. Zresztą, która z nas tego nie lubi, gdy przyjemny aromat roznosi się po łazience umilając przy tym nasze pielęgnacyjne rytuały? No właśnie. Ta maska niestety ma przeokropny zapach, z szacunku dla jej działania nie wypowiem się brzydko. Nie umiem go przyrównać do czegoś, ale wybitnie nie podoba mi się jej woń. Jeżeli miałyście okazji jej używać, napiszcie proszę z czym Wam się ten zapach kojarzy, ja nie mam pomysłu. Jeśli podoba się Wam jej zapach to wybaczcie mi moje słowa :* Co jeszcze mnie irytuje w związku z zapachem? Pięknie pachnące Chocolate czy Banana nie pozostawiają na długo zapachu na moich włosach. Color- jak na złość- zostaje na włosach bardzo długo. Nawet po umyciu i zastosowaniu innej maski miałam wrażenie, że czuję jeszcze ten smrodek :D To tyle, jeśli chodzi o historię z Kallosem związaną. Choć przeszkadza mi jej zapach, nie wykluczam ponownego zakupu, gdyż działanie jest wspaniałe :) Jaki morał z tej bajki? Nie oceniaj maski po zapachu.

Koniecznie dajcie znać, czy miałyście z nią do czynienia i jak zapatrujecie się na jej zapach :)

Przypominam również o rozdaniu 

(klik na zdjęcie)

środa, 21 stycznia 2015

Żele pod prysznic Balea- recenzja zbiorcza

Witajcie Kochane :) Prawie oficjalnie semestr V studiów uważam za zaliczony. Mogę odetchnąć kilka dni, jednak niezbyt długo- praca lic. sama się nie napisze. A jak u Was sesja? Trzymam kciuki. Dziś mam dla Was zbiorczą recenzję produktów pod prysznic Balea. Od dłuższego czasu to właśnie one dominują w mojej łazience. Jeżeli jesteście ciekawe mojej opinii na ich temat- zachęcam do lektury.


Przyznam szczerze, że żele różnią się miedzy sobą właściwie tylko zapachami, dlatego różnice przedstawię  w wersji tabelarycznej.



Cocos & Nektarine
Purple Kisses
Mandarine
Melon Tango
White Passion
Zapach
Kokos nie jest intensywnie wyczuwalny (prawie wcale), zdecydowanie dominuje woń nektarynki.
Zapach przypomina mi perfumy Britney Spears z Avonu, których miałam okazję używać. Woń elegancka, nie wyczuwam w niej jeżyn.
Przepiękna, soczysta mandarynka. Woń niezwykle naturalna, nie wyczuwam chemii, choć oczywistym jest, iż tam się znajduje.
Melon połączony z arbuzem. Zapach przypomina arbuzowy peeling do ciała Bielendy, swego czasu dostępny w Biedronkach.
Podobnie jak jego brat z edycji limitowanej- Purple Kisses, pachnie elegancko, nie wyczuwam woni owocowej.


Od żeli pod prysznic oczekuję tego, aby myły, nie podrażniały oraz nie wysuszały mojej skóry.  Te produkty idealnie się spisują pod wymienionymi względami. Jestem z nich bardzo zadowolona, cena 0,65 € jest zachęcająca, w sklepach internetowych wynosi ok. 6 zł / 300 ml. Uważam, że cena idzie w parze z jakością, ponieważ żele są bardzo wydajne i ładnie się pienią, nie wywołują reakcji alergicznych. Kolory żeli zbliżone są do tych w tytułach zapachów w tabeli. Zapach przez pewien czas pozostaje na skórze, lecz nie tak długo, jak byśmy chcieli. Ogromny plus za wybór wariantów zapachowych, które są raczej rzadko spotykane w polskich drogeriach. Opakowania przykuwają uwagę oraz ładnie prezentują się na łazienkowych półkach. Najbardziej przypadła mi do gustu wersja melonowa oraz mandarynkowa. Pozostałe również mi się bardzo podobają, jednak nieco mniej niż zwycięzcy pojedynku. Jeżeli będziecie miały okazję wypróbować żele Balea- gorąco Was do tego zachęcam. Szkoda, że są tak słabo dostępne- jedynie drogerie DM oraz sklepy z niemiecką chemią. Ja z pewnością jeszcze nie raz wypróbuję opisane żele, jednak w innych nutach zapachowych.

Znacie żele pod prysznic Balea?
Co o nich sądzicie?

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Na dobry początek tygodnia- raj dla włosów

Dawno nie pojawiały się posty tego typu, ale to nie znaczy, że nie dbałam o włosy :) Starałam się je olejować przed każdym myciem (niestety nie zawsze się to udawało), jednak na porządne odżywianie maskami nie miałam zupełnie czasu. Zauważyłam też, że moje włosy ostatnio mają złe dni. Prawdopodobnie dużo w tym mojej winy i ma to związek z brakiem dogłębnego odżywiania. Dziś postanowiłam im to wynagrodzić.

Bohaterami dzisiejszego dopieszczania włosów są: Kallos Color oraz drożdżowa maska Babuszki Agafii. Standardowo naolejowałam włosy na całą noc- olejem z pestek moreli. Do umycia włosów użyłam szamponu Babydream.


Po oczyszczeniu włosów i odsączeniu ich z nadmiaru wody, na skalp nałożyłam rosyjskie cudeńko, a na długość Kallos. Całość trzymałam pod foliowym czepkiem przez ok. 40 minut, podgrzewając przez kilka minut suszarką.



Po zmyciu i wysuszeniu chłodnym nawiewem włosy wreszcie były takie, jak powinny być. Miękkie, sypkie, delikatne. Czyż nie mogły być takie przez ostatnie dwa tygodnie? Jestem bardzo zadowolona z efektu. Kallos na moich włosach spisuje się bez zarzutu nie pierwszy raz. Drożdżową maskę stosuję tylko na skalp, ma świetny skład, wierzę, że podziała stymulująco na cebulki i pobudzi je do porostu, ale muszę zacząć używać jej regularnie. 



Tydzień temu zdecydowałam się na podcięcie końcówek, które były wyraźnie przerzedzone i bez życia. Poleciało ok. 4 cm, ale mam nadzieję, że szybko odrosną. Niby nic, ale już się cieszyłam, że sięgają za biust... Wreszcie zdecydowałam się pić drożdże. Zamierzam to robić w trybie 3 tygodnie picia, 1 tydzień przerwy. Jak na razie ich smak i zapach przyprawia mnie o mdłości, ale najtrudniejszy krok już za mną- pierwszy kubek zaliczony. Oby z czasem było tylko lepiej. Za tydzień napiszę Wam, z jaką długością startuję- dziś nie ma kto zmierzyć mi włosów. Ale przypuszczam, iż będzie to ok. 60 cm.

A jak tam Wasze dopieszczanie włosów? :)
Buziaki :*

sobota, 17 stycznia 2015

Masło do ciała Balea Cocos- miłość od pierwszego wejrzenia

O produktach Balea słyszałam w samych superlatywach, lecz nie miałam do nich dostępu. Do zakupów online jakoś nie mogłam się zabrać, do tych za granicą również mi nie było po drodze. Na szczęście trafiłam na sklep z niemieckimi artykułami, gdzie wpadło do moich zbiorów kilka produktów tejże firmy. Jednym z tych kosmetyków jest kokosowe masło do ciała, które zachwyciło mnie pod każdym względem.


Skład:
Skład: Aqua, Glyceryl Stearate SE, Isopropyl Palmitate, Glycerin, Ethylhexyl Stearate, Cocos Nucifera (Oil), Butylene Glycol, Cetyl Alcohol, Phenoxyethanol, Dimethicone, Persea Gratissima (Oil), Parfum, Sodium Cetearyl Sulfate, Carbomer, Butyrospermum Parkii (Butter), Methylparaben, Tocopheryl Acetate, Hydrogenated Coco-Glycerides, Ethylparaben, Sodium Hydroxide, Tetrasodium Glutamate Diacetate.



Oświadczam wszem i wobec, iż moja miłość do kokosu powróciła. Zawsze byłam jego miłośniczką, zarówno w smaku jak i w zapachu, jednak przez pewien czas zrobiłam sobie przerwę na rzecz aromatów świeżych i orzeźwiających. Gdy zobaczyłam ten krem na półce niemieckiego sklepu- musiałam go mieć. Opakowanie przykuło moją uwagę, wyobrażałam już sobie ten zapach... Za masło do ciała o pojemności 500 ml zapłaciłam 12,50 zł, jednak mam świadomość, że cena w DM wygląda o wiele korzystniej. Niemniej jednak, relacja ceny i pojemności prezentuje się korzystnie. Produkt zabezpieczony jest sreberkiem, mamy więc pewność, iż nikt nie wkładał do niego paluchów tudzież nosa. Krem jest barwy białej, konsystencja umiarkowana- nie jest zbyt rzadka, ale też nie jest gęsta. Na szczęście- nie spada z palców. Zapach.... Istny obłęd! W niczym nie przypomina chemii, jest delikatny, nie męczy nosa po dłuższym czasie, utrzymuje się na skórze. Kojarzy mi się z budyniem. Jeśli chodzi o samo działanie, sprawa prezentuje się równie korzystnie. Masło nawilża skórę, nie podrażnia jej, pozostawia ją na długo miękką. Nie podrażnia po depilacji. Krem stosuję również na dłonie w roli kremu oraz na włosy. Tu sprawdza się całkiem całkiem, choć spodziewałam się porażki ze względu na zawartość oleju kokosowego dość wysoko w składzie. Jeżeli będziecie miały możliwość zakupu tego masła lub jesteście miłośniczkami kokosa- nie pożałujecie :)

Miałyście do czynienia z produktami Balea? 
Jakie mogłybyście mi polecić? :)

czwartek, 15 stycznia 2015

Yankee Candle Candy Cane Lane

Choć Święta już dawno za nami, ja wciąż palę wosk ze świątecznej edycji produktów Yankee Candle. Gdyby nie uroczy obrazek piernikowego domu otoczonego śniegiem i świątecznymi cukierkami, nie pomyślałabym, że pachnie tak świeżo. Zapach ten w ogóle nie przypomina mi świąt, ale to dobrze :) Znajdzie zastosowanie także w inny czas niż ten świąteczny.


Opis producenta

Wosk z okolicznościowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: mięta pieprzowa, słodkie ciasteczka oraz kremowy waniliowy lukier.

Wosk dostępny TUTAJ

Odkąd zobaczyłam ten wosk w sprzedaży oraz na Waszych blogach, wiedziałam, że muszę go mieć. Uroczy obrazek spotęgował to uczucie. Nie wiem jak pachną tytułowe cukierki candy cane, nie miałam z nimi styczności, dlatego ten zapach był dla mnie niespodzianką. Spodziewałam się nut korzennych- typowo świątecznych, ale jestem bardzo, ale to bardzo mile zaskoczona! Zapach jest przepiękny. Słodki, lesz jednocześnie świeży, mięta dodaje mu świeżości. Trzeba troszkę poczekać, aż zapach wypełni pomieszczenie, ale wierzcie mi- opłaca się :) Wosk ten polubiłam przede wszystkim dlatego, że lubię słodką miętę, zapach przypomina mi takie miętowe pudrowe cukierki. Palony drugi raz nie traci na intensywności, ale wybaczam mu to. Tak jak i fakt, iż niesamowicie się kruszy. Tak jak napisałam na wstępie, nie przypomina mi on w ogóle świąt, wręcz orzeźwia pokój i atmosferę, dlatego znajdzie zastosowanie również w inne dni :)

Wosk i inne produkty Yankee Candle można zakupić w sklepie Goodies.pl



Miałyście ten zapach? Lubicie?

wtorek, 13 stycznia 2015

Nivea Long Repair odbudowująca odżywka w sprayu- godny zastępca Gliss Kur?

Witajcie Kochane :* Przez tydzień posty na blogu się nie pojawiały, mam nadzieję, że tęskniłyście :) Nie wiem kiedy nadrobię zaległości na Waszych Blogach... Piszę do Was dopiero dziś, ponieważ przez ostatnie dni miałam istne urwanie głowy i dopiero teraz mam chwilę dla siebie, a właściwie to dla bloga. Sesja- niesesja trwa w najlepsze, ale można powiedzieć, że już się z nią uporałam, najgorsze za mną. A jak tam u Was?

Dzisiejszy post postanowiłam poświęcić odżywce Nivea Long Repair, która pojawiła się wśród grudniowych ulubieńców. Stała wśród moich zapasów grzecznie czekając na swoją kolej i się doczekała. Jak wiecie, w kwestii odżywek w sprayu wierna jestem odżywkom Gliss Kur, które należą do moich faworytów w tej kategorii. Tą odżywkę zakupiłam pod wpływem chwili, skuszona jej ceną. Ale od początku... :)


Odżywka znajduje się w 200 ml butelce z wygodnym atomizerem, który dozuje odpowiednią ilość produktu. Zapach jest charakterystyczny dla kosmetyków z serii NLR. Poniżej przedstawiam Wam obietnice, jakie daje producent. 


Skład:


Czy godnie zastąpiła odżywki Gliss Kur? Na to pytanie odpowiem Wam na końcu. Zacznę od tego, iż odżywka do spłukiwania nie do końca się u mnie sprawdziła, ale cena tego sprayu mnie zachęciła i mimo niekoniecznie udanych spotkań z jego siostrą, wrzuciłam do koszyka. Dziwnym jest dla mnie, iż odżywka znajdowała się w Rossmannie na półce z kosmetykami oznaczonymi CND, a ja nigdy jej nie widziałam w regularnej sprzedaży. Być może któraś z Was ją widziała? Cena regularna to rzekomo 18,99 zł, ja zapłaciłam 7, 99 zł, co uważam za dobry deal, w cenie bez promocji raczej bym jej nie kupiła. Skład odżywki jest naładowany silikonami, jednak na czwartym i piątym miejscu znajduje się hydrolizowana keratyna oraz olejek babassu, który teoretycznie nie powinien się sprawdzić na moich wysokoporowatych włosach. Odżywka może obciążać włosy, raz zdarzyło mi się psiknąć zbyt dużo u nasady i wyglądały na nieświeże, dlatego aplikuję ją od połowy długości, w niewielkiej ilości- 4- 5 pompek. Co za tym idzie- jest wydajna. Zapach utrzymuje się na włosach. Stosuję ją, tak jak inne odżywki w sprayu, również w celu zabezpieczenia przez temperaturą suszarki. Na pewno nie zaszkodziła moim włosom. Ułatwiła rozczesywanie. W pojedynku wygrywa jednak Gliss Kur. Po pierwsze, ze względu na to, że nie widuję jej na sklepowych półkach, po drugie- cena regularna jest wg mnie zbyt wysoka. Jeżeli wynosiłaby tyle co w CND, jestem w stanie kupować ją częściej. Gliss Kur wygrywa również ze względu braku obciążenia włosów, ale i z tym można sobie poradzić.
Ogólnie uważam, że jest to bardzo dobra odżywka. Robi to, czego oczekuję od tego gatunku. pod względem działania dorównuje GK. Sprawdziła się na moich włosach lepiej, niż jej siostra do spłukiwania, ale takie porównanie nie jest adekwatne, ponieważ są to różne odżywki pod względem stosowania. Choć myślałam, że się zawiodę, zostałam mile zaskoczona. Jeżeli jeszcze kiedyś uda mi się ją spotkać w takiej cenie- wrzucę do koszyka. Jeżeli nie- wrócę do ukochanych Gliss Kurów :)

Znacie tą odżywkę? :)

środa, 7 stycznia 2015

Isana Med szampon z 5% urea

Witajcie Kochane. Muszę nadrobić zaległości na Waszych blogach, ostatnio jestem pochłonięta pisaniem pracy i zaliczeniami. Ale pociesza mnie fakt, że za tydzień będę miała już święty spokój :) Dziś szybka recenzja, abyście o mnie nie zapomniały :D Recenzja szamponu, od którym naczytałam się wiele pozytywów. Czy i u mnie się sprawdził? Zapraszam do lektury.


Szampon ma pojemność 200 ml oraz kosztuje ok. 5 zł w Rossmannie. ?Na promocji możemy go już kupić za ok. 3 zł- i za tyle też ja go zakupiłam.


Producent zapewnia nam delikatne oczyszczanie włosów oraz pielęgnację skalpu.


W składzie znajdziemy mocny detergent, ale zaraz za nim tytułowy mocznik. W dalszej części widzimy pantenol.

Jak zadziałał na moich włosach? Zacznę od tego, że od szamponu oczekuję przede wszystkim tego, że ma MYĆ. A przy okazji, aby nie szkodził moim włosom i w miarę możliwości ich nie plątał, ale to jest akurat mało wykonalne w moim przypadku. Polubiłam się z nim, nie będę ukrywać. Dobrze domywał oleje, oczyszczał, plątał w sposób umiarkowany. Nie zauważyłam pogorszenia kondycji moich włosów. Było w porządku. Zapach również mi nie przeszkadzał, delikatny, świeży. Nie używałam go codziennie, ponieważ jednak ma w sobie silny detergent, w codziennym myciu stawiam na delikatne szampony. Nie wiem ile prawdy jest w obietnicy producenta dotyczącej łagodzenia skalpu, ponieważ nigdy nie miałam problemów z jego nadwrażliwością. Jednak muszę się do czegoś przyczepić. Jest okropnie niewydajny. Na moje długie włosy muszę użyć większą ilość, ponieważ nie pieni się dostatecznie w moim mniemaniu. Ale osoby z krótkimi włosami powinny być pod tym względem usatysfakcjonowane. Uważam, że za taką cenę warto go wypróbować- być może
i Wy będziecie zadowolone z tego szamponu. Ja nie wykluczam powrotu do niego :)

Miałyście ten szampon? 
Jakie jest Wasze zdanie na jego temat?

niedziela, 4 stycznia 2015

Yankee Candle Baby Powder

Dziś mam dla Was recenzję kolejnego z zapachów Yankee Candle, jakie niedawno zamówiłam. Powoli zaczynam się uzależniać od wosków i ich przepięknych zapachów, jakie wypełniają mój pokój. Ten również przypadł mi do gustu- nawet bardzo.


Opis producenta

Szczelnie otula całe ciało i skutecznie niweluje drażniący ból. Pachnie czystością, świeżością i niewinnością i kojarzy się z dziecięcą beztroską oraz czułą miłością. Dziecięcy puder to element powszechnie wykorzystywany przez największym mistrzów perfumeryjnych. Artyści kreujący najcudowniejsze i najmocniej chwalone zapachy wiedzą, że to właśnie ten aromat – czy to umieszczony w bazie kompozycji, czy uwalniający się dopiero po kilku godzinach – potrafi najmocniej przekonać do zawartości zdobnego flakonika. Tak samo jest z woskiem Baby Powder, który już w chwilę po rozgrzaniu rozkochuje w sobie świeżymi, pudrowymi aromatami.

Wosk dostępny TUTAJ

Byłam niezwykle ciekawa tego zapachu. Bardzo lubię dziecięce zapachy, kojarzą się z taką niewinnością i beztroską. Tarta pachnie bardzo intensywnie nawet przez opakowanie, dlatego do rozpalenia użyłam naprawdę niewielkiej ilości. Wosk szybko się stopił i woń zaczęła uwalniać się już w kilka chwil po odpaleniu tealighta, co bardzo mile mnie zaskoczyło. Po kilku chwilach wypełnił cały pokój i rozkochał mnie w sobie. Przez kilka godzin próbowałam sobie przypomnieć, czym dokładnie pachnie. Jest to zapach charakterystyczny dla kosmetyków dla dzieci... Ale udało mi się przypomnieć skąd znam ten zapach. Niemal identycznie pachną kosmetyki z serii Ziajka- takie kremy z pomarańczową nakrętką, podobnie pachnie też natłuszczający płyn do kąpieli klik. Zapach jest dość intensywny, ale z pewnością nie duszący i męczący. Będę do niego chętnie wracać i Wam również polecam go wypróbować :)

Wosk i inne produkty Yankee Candle można zakupić w sklepie Goodies.pl






Przypominam również o rozdaniu :*




piątek, 2 stycznia 2015

Ulubieńcy 2014

Witajcie po raz pierwszy w roku 2015. Mam nadzieję, że ten rok okaże się lepszy zarówno dla Was jak i dla mnie. Jak spędziłyście sylwestra? 
Dziś post, który było mi bardzo ciężko stworzyć, ponieważ w tym roku odkryłam naprawdę wiele świetnych kosmetyków i trudność sprawiło mi wybranie tych najlepszych, ale udało się. Zapraszam do lektury.
Włosy
Tutaj miałam największy problem, ponieważ produkty do włosów stanowią większość moich zbiorów kosmetycznych. 


Zdecydowałam się na produkty, których używałam najczęściej i najchętniej. Jest to odżywka Garnier Oleo Repair, Kallos Banana oraz szampon Babydream. Znalazłam również całkiem niedawno swój olej idealny- olej z pestek moreli. Na pewno jeszcze nie raz powrócę do tych produktów. Zdecydowanie zasługują na miano najlepszych.

Ciało
Tu problem był już nieco mniejszy, miałam mniej opcji do wyboru.


W zakresie higieny na miano ulubieńców zasługują żele pod prysznic Balea- świetnie pachną, oczyszczają, nie wysuszają, tego mi trzeba :) Jeśli chodzi o nawilżanie, tu postawiłam na masło Perfecty Pinacolada, które powoli dobija dna. 

Twarz
W tym obszarze problemów nie miałam, ponieważ od dawna wiedziałam, jacy są moi ulubieńcy w pielęgnacji twarzy. 


Krem Ziaja 25+, którego zużyłam już dwa opakowania, jest niekwestionowaną perełką w moich zbiorach. Do oczyszczania twarzy używam już trzeciego egzemplarza pasty Ziaja Liście Manuka. Alantan Dermoline uratował moją skórę podczas jesienno- zimowego przesuszu. Bardzo polubiłam też wodę termalną Uriage, która dawała wybawienie nie tylko podczas upałów.

Paznokcie
Po raz kolejny miałam problem, ale udało mi się wyłonić trójkę lakierów, które najczęściej gościły na moich paznokciach.


Wibo Celebrity Nails nr 09, Eveline Color Edition nr 916, Golden Rose Color Expert nr 67.

Dłonie 


Bardzo polubiłam się z lotionem Isany- zarówno z wersją fioletową jak i z masłem shea. Wybawieniem dla moich dłoni jest Anida z woskiem pszczelim, niestety ostatnio nie mogłam go nigdzie spotkać. Miss sporty 5 w 1 to moja ulubiona odżywka do paznokci i lepszej nie szukam.

Usta 


Balsam Tisane to ideał pod każdym względem. Najlepszy z najlepszych. Masełko kokosowe Nivea okazało się być na drugim miejscu. Oba świetnie nawilżają usta i chronią przed niskimi temperaturami.

Make- up
W tym roku skoncentrowałam się na zużywaniu zapasów, które nagromadziły mi się jeszcze przed założeniem bloga. 


Dwa podkłady idealne dla mojej cery to Rimmel Stay Matte oraz Bell Illumi. Rimmel świetnie spisuje się podczas bad face day, idealnie maskuje wszelkie niedoskonałości oraz matuje. W chłodniejsze dni stawiam na delikatny podkład rozświetlający. Niekwestionowanym liderem i niezbędnikiem w mojej kosmetyczce jest Eyeliner Wibo, który nie ma sobie równych. Na ustach najczęściej nosiłam pomadkę Wibo Elixir w odcieniu 07 , żałuję, że ją wycofali. Ale na szczęście mam jej jeszcze dość sporo.

Jacy są Wasi ulubieńcy minionego roku?
Piszcie :)