środa, 2 grudnia 2015

Ulubieńcy listopada

Wreszcie mam chwilę wytchnienia. W ostatnim czasie miałam ogromne urwanie głowy na uczelni, na bloga nie miałam zupełnie czasu. Postaram się nadrobić zaległości. i dzisiaj przybywam do Was z postem o kosmetykach, które szczególnie polubiłam w listopadzie. Zapraszam na kilka słów o wyjątkowej kosmetycznej piątce.


Jako pierwszy przedstawiam Wam cień Maybelline Color Tattoo w odcieniu 40 permanent taupe- pisałam o nim tutaj. Używam go to podkreślania brwi i jestem ogromnie zadowolona z efektu jaki daje. Więcej przeczytacie o nim w poście, który Wam podliknowałam. Kolejnym makijażowym ulubieńcem jest podkład w musie MaxFactor Whipped Creme w odcieniu 45 warm almond. Z początku wydawał mi się za ciemny, jednak podkład idealnie stapia się ze skórą twarzy i nie jest zbyt ciemny, wygląda bardzo ładnie. Pod oczy i jako bazę używam od dłuższego czasu korektora Maybelline Affinitone. Moje cienie pod oczami są minimalne więc nie wiem czy sprawdziłby się u osób o większych wymaganiach, jednak jako baza sprawdzi się na pewno u każdego bez zarzutu. Pozostając w makijażowym klimacie, moim chyba największym ulubieńcem jest trio do konturowania od Wibo.Najbardziej z całej trójki urzekł mnie róż, jednak bronzer i rozświetlacz są również ok. Opakowanie wykonane jest solidne i ogromny plus dla producenta za lusterko. Ulubieńcy włosowi się nie pojawią, ponieważ ostatnie nowości testowałam zbyt krótko, aby wyrobić sobie o nich zalążek opinii. W pielęgnacji ciała ostatnio dość często stosuję peeling Perfecta jagodowa muffinka, który zauroczył mnie zapachem i zdzieraniem. Nie jest ono mocne, lecz mi taki stopień złuszczania odpowiada. Mały minus za tłustą warstwę przez zawartość parafiny, ale i tak go bardzo lubię.



Jestem bardzo ciekawa, jakie kosmetyki przypadły Wam do gustu w listopadzie- koniecznie napiszcie mi o tym oraz czy miałyście kosmetyki wymienione przeze mnie :)

czwartek, 26 listopada 2015

Całkiem przyzwoite serum na końcówki- Joanna Argan Oil

Serum na końcówki włosów to nieodłączny element w pielęgnacji włosów. Końcówki jako najstarsza część naszych włosów wymagają szczególnego zainteresowania i uwagi. Testowałam już mnóstwo preparatów mających na celu wzmocnienie i ochronę końcówek, Joanna Argan Oil jest kolejnym tego typu produktem. Do obietnic producentów kosmetyków z przeznaczeniem na końcówki podchodzę z ogromnym dystansem. Nie oszukujmy się, sera nie scalą nam rozdwojonych już końcówek, mogą jedynie opóźnić ten proces lub wizualnie sprawić wrażenie zdrowych końców. Ale przejdźmy do sedna recenzji.




Skład:

Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Paraffinum Liquidum, Dimethicone, Cocos Nucifera Oil, Glycerin, Stearalkonium Chloride, Argania Spinosa Kernel Oil, Cetrimonium Chloride, Polyquaternium-10, Peg-20 Stearate, Isopropyl, Alcohol, Hydroxyethylcellulose, Parfum, Hexyl Cinnamal, Dmdm Hydantoin, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Citric Acid, Ci:16255, Ci:19140

Serum znajduje się w 50 ml tubce, z której bez problemu można wydobyć produkt. Jego cena to ok. 8-10 zł. Zapach jest charakterystyczny dla produktów z tej serii, dość ciężki, lecz przyjemny dla nosa. Ja swój egzemplarz kupiłam w Drogerii Laboo, ale z pewnością jest dostępny też w innych kosmetycznych wysepkach. Początkowo serum nakładałam wyłącznie na ostatnie partie włosów, później zwiększyłam powierzchnię obdarowywaną substancją na niemal całe włosy, ponieważ serum ułatwia rozczesywanie. Nie przetłuściło włosów i nie obciążyło, za co ogromny plus. Wydajność również wysoka, biorąc pod uwagę częstotliwość użytkowania i nakładanie na większe partie włosów. Czy zauważyłam ochronę przed rozdwajaniem? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ wpływ na powstrzymanie tego procesu mogą mieć również inne czynniki. Niemniej jednak, końcówki (jak i reszta włosów) bardzo ładnie po użyciu Joanny wyglądały i nie wykluczam powrotu do tego serum. 

poniedziałek, 23 listopada 2015

Ulepszamy naturę czyli makijaż brwi.

Cześć:) Przez bardzo, ale to bardzo długi czas nie przywiązywałam wagi do makijażu brwi. Brwi jak brwi, myślałam. Regulowałam, ale na tym kończyłam swoją pracę nad nimi. I to był mój ogromny błąd. Podkreślone brwi nadają wyrazu makijażowi, a twarz jest dzięki temu bardziej wyrazista niż dzięki brwiom w odsłonie nude. Nie uważam się, broń Boże, za wzór do naśladowania jeśli chodzi o podkreślanie brwi, przede mną jeszcze dużo pracy. Postanowiłam jednak nieco pokombinować i w dzisiejszym poście przedstawić Wam efekty moich wariacji brwiowych. Nim jednak przejdę do meritum, chciałam podkreślić, że zanim znalazłam kolor idealny, używałam kredki do brwi Maybelline Brow Satin. Kredka była ok, lecz ma zdecydowanie ciepły odcień i często brwi wydawały mi się rudawe. Zależało mi na znalezieniu produktu w tonacji chłodnej. 


Na Rossmannowej promocji zaopatrzyłam się w cień Maybelline Color Tattoo w odcieniu 40 permanent taupe i to był strzał w dziesiątkę. Odcień chłodny, można nim stopniować intensywność koloru, a także nałożyć go na powiekę jako tradycyjny cień. A, i wreszcie mogę w pełni użytkować pędzel Hakuro h85, który jak dotąd leżał nieużywany. Same plusy.


Cień jest bardzo trwały. Zarówno na powiece jak i na brwiach. Nie ściera się, nie rozmazuje- test w deszczowy dzień mam za sobą. Bardzo łatwo się go nabiera na pędzel i bez problemu aplikuje na brwi. Mam również przeczucie, że starczy mi na długi czas, ponieważ na brwi wystarczy niewielka jego ilość. 


Z pewnością jesteście zainteresowane jak produkt prezentuje się na brwiach. Zaznaczam po raz kolejny, że do ideału wiele im brakuje, ale reguluję je sama i staram się powoli dochodzić do ładu i ulepszać umiejętności w tym zakresie, zatem proszę o wyrozumiałość :)


Według mnie prezentuje się całkiem w porządku, brwi są podkreślone i bardziej wyraziste, lecz bez przesady. Wyglądają w miarę naturalnie. Odcień jest również zbliżony do naturalnego koloru moich włosków.


Cień Maybelline Color Tattoo uważam za odkrycie tego roku w zakresie makijażu brwi i żałuję, że sięgnęłam po niego dopiero teraz. Przyznam się, że mam chęć wypróbować inne kolory, tym razem zgodnie z ich przeznaczeniem. 


czwartek, 19 listopada 2015

Dzień dla włosów- same nowości i pierwsze wrażenia

Cześć :) Dnia dla włosów nie było na blogu już dłuższy czas. Dlaczego? Z kilku powodów. Po pierwsze, zajęcia rozpoczynam w godzinach porannych i nie mam czasu posiedzieć dłużej z maską na głowie. Po drugie, ostatnio dopadło mnie lenistwo połączone z brakiem czasu na wszystko, włosy na tym również ucierpiały. Po trzecie, ciężko zrobić dobre zdjęcie przez aktualnie panującą pogodę, ciemności egipskie robią swoje. Mimo wszystko, udało mi się poświęcić włosom nieco więcej czasu i przy okazji opisać rytuał na blogu. Jesteście ciekawe co dziś robiłam z włosami? Zapraszam.



Na początku naolejowałam włosy olejem z orzechów włoskich na całą noc. Aplikację oleju umila przepiękny zapach prażonych orzechów. Olej jest dość wydajny, a włosy bardzo szybko go wchłonęły- zaniedbanie daje się we znaki. . . 


Włosy umyłam szamponem przeciwłupieżowym Ziaja Med. Osuszyłam włosy i nałożyłam na nie maskę Kallos Omega. Po 15 minutach spłukałam ją, osuszone włosy spryskałam odżywką Marion Hydro Silk, a w skalp wtarłam Pokrzepol. Następnie, tradycyjnie, rozczesałam włosy Tangle Teezerem i wysuszyłam chłodnym nawiewem suszarki. Efekty? Zadowalające.


Włosom spodobała się maska Kallos Omega oraz nowy olej. Są miękkie, lekkie i sypkie- dokładnie takie, jakie najbardziej lubię. Rozczesały się bardzo dobrze, obyło się bez większych problemów. Zapach maski pozostał dość długi czas na włosach, a że jest piękny, to dodatkowy dla niej plus. Jeśli chodzi o olej, zdecydowanie odpowiada moim włosom, nie spuszyły się ani nic z tych rzeczy. Wyczuwam nowego ulubieńca. Poniżej, kilka fotek prezentujących moją czuprynę. Dawno jej nie pokazywałam więc dziś muszę nadrobić zaległości.




Muszę przyznać, że mimo ostatniego zaniedbania, włosy mają się całkiem nieźle. Obiecuję nadrobić zaległości i poświęcić im nieco więcej czasu. 







wtorek, 17 listopada 2015

Dużo nowości, czyli co nowego zagościło w moich zbiorach w listopadzie

W ostatnim czasie wpadło do moich zbiorów wiele nowych kosmetyków. Część z nich to prezenty dla siebie samej z okazji zbliżających się 22 urodzin, które obchodzę dokładnie za 4 dni- a co tam, urodziny ma się raz w roku :)  Kilka produktów kupiłam nieco wcześniej, były to zakupy z konieczności. A i promocja w Rossmannie zostawiła wspomnienia w postaci kilku kosmetyków upolowanych (dosłownie) jeszcze zanim na drogerię napadł tłum kobietek, które nie zawsze odznaczają się choć minimalnym poziomem kultury osobistej. Przechodząc do sedna, zapraszam wszystkich na przedstawienie moich nowości.


Zacznijmy od zakupów poczynionych w Rossmannie. Trafiłam na dzień, w którym promocja na oczy i twarz łączyła się. Z tego tytułu do koszyka wrzuciłam cień Maybelline Color Tattoo w odcieniu 40 permanent taupe- z przeznaczeniem głównie na brwi, ale jako cień nałożony na powieki również wygląda znakomicie. Kupiłam również osławiony sypki puder Wibo Fixing Powder, na szczęście było ich jeszcze kilka do wzięcia. Wahałam się między uzupełnieniem zapasu podkładu Rimmel Stay Matte a podkładem, którego jeszcze nie miałam okazji używać, wybrałam nowość- Rimmel Lasting Finish Nude w odcieniu 010 porcelain. Będzie idealny na zimę ze względu na swój naprawdę jasny odcień. Na deser wisienka, zostałam szczęśliwą posiadaczką paletki Wibo do konturowania- egzemplarz zgarnęłam jako ostatni z rossmannowej półki, nietknięty. Ciekawa jestem, ile z Was ją upolowało. Z tego co piszecie na insta wnioskuję, że jej dostępność jest słaba a egzemplarze rozeszły się jak świeże bułeczki. 


W Drogerii Laboo trafiłam na promocję podkładu w musie Max Factor Whipped Creme za całe 12,99 zł! Musiałam go wziąć. Jest ciut za ciemny (ale nie tak bardzo jak myślałam), ale to nic- poczeka na lato, albo rozjaśnię go jaśniejszym podkładem. Skusiłam się również na jedwab w sprayu Marion, odżywki w sprayu nie używałam już dłuższy czas więc czas pokaże, czy polubię się z tą. W tejże drogerii kupiłam również suchy szampon Radical- jest o połowę tańszy niż Batiste, a zbiera dość pozytywne opinie. Jeszcze go nie używałam więc ciekawa jestem pierwszego wrażenia. 


Na doz.pl zamówiłam wcierkę Pokrzepol, ponieważ Seboravit prawdopodobnie wywołał u mnie łupież. Jak na razie, po dwóch tygodniach stosowania łupieżu brak, liczę na działanie w zakresie porostu i zahamowania wypadania. Choć tu i tak jest o wiele lepiej jak było. Swoją drogą, ogromny plus dla firmy Profarm- to chyba jedyna wcierka jaką znam, która posiada dogodny dla użytkownika aplikator (wyjątkiem jest tutaj Joanna Rzepa). Pozostali producenci, uczcie się praktyczności! W celu walki z łupieżem kupiłam szampon Ziaja Med z piroktonianem olaminy i cynkiem. Po kilku użyciach po łupieżu nie ma śladu. Ostatnio zmagałam się również z suchymi skórkami (szczególnie w okolicy nosa). Zażegnałam problem dzięki kremowi Alantan Dermoline z witaminą A. Skończyłam drożdże więc postanowiłam kupić ostatnią deskę ratunku czyli Biotebal. Włosy wypadają w mniejszej ilości, ale nie zaszkodzi walczyć dalej.


W Biedronce kupiłam olej z orzechów włoskich, krem Vevey oraz odżywkę Garnier Oil Repair 3, do której powróciłam z podkulonym ogonem. Oczywiście, opisywaną niedawno Ultra Doux dalej wielbię, po prostu nie mogłam jej nigdzie znaleźć. W Drogerii Laboo kupiłam jeszcze jedną rzecz, mianowicie wodę perfumowaną JFenzi o zapachu karmelu i wanilii- jest wręcz CUDOWNA i dość trwała jak na "perfumy" za 15 zł.


W Hebe natomiast kupiłam maskę Kallos Omega, na którą miałam chęć już od dłuższego czasu. Po pierwszym użyciu jestem bardzo zadowolona. Skończę ją z pewnością szybciej niż Aloe, ponieważ kupiłam na pół z koleżanką.


Co u Was nowego?
Co upolowałyście w Rossmannie?
Piszcie :*

wtorek, 10 listopada 2015

Garnier Ultra Doux intensywna odżywka z cudownymi olejkami.

Cześć :) Dziś chciałam Wam napisać kilka słów więcej o odżywce, której ostatnimi czasy używam non stop i powoli dobijam dna. Nie będę Was trzymać w niepewności i napiszę od razu, że podbiła moje serce. Choć produktów Ultra Doux miałam okazję używać, a efekt nie był zadowalający, ta odżywka okazała się fenomenalna. Chcecie wiedzieć, dlaczego się tak zachwycam? Zapraszam do dalszej części postu.


Skład:

Aqua / Water, Hydroxypropyl Starch Phosphate Quaternium-87, Stearyl Alcohol, Behentrimonium Chloride, Amodimethicone, Cetyl Esters CI 19140 / Yellow 5 CI 14700 / Red 4, Sodium Hydroxide, Phenoxyethanol, Argania Spinosa Oil / Argania Spinosa Kernel Oil, Trideceth-6 Chlorhexidine Digluconate, Camellia Oleifera Seed Oil, Limonene, Candelilla Cera / Candelilla Wax, Linalool, Benzyl Alcohol, Propylene Glycol, Isopropyl Alcohol, 2-Oleamido-1,3-Octadecanediol, Geraniol, Cetrimonium Chloride, Citronellol, Hexyl Cinnamal, Parfum /Fragrance


Odżywkę kupiłam w Biedronce za ok. 5 zł. Spontanicznie wrzuciłam ją do koszyka, pobieżnie zerknęłam na skład i zaryzykowałam. Produkt znajduje się w charakterystycznej dla produktów z serii Ultra Doux opakowaniu, 200 ml buteleczka, z której łatwo wydobyć pomarańczową substancję. Zapach odżywki jest dość charakterystyczny, ciężko mi go opisać, długo pozostaje na włosach. Działanie? Cud, miód i orzeszki. Choć tytułowe substancje nie znajdują się na początku składu, odżywka działa cuda na moich włosach, a do jej największych dokonań należy fakt, iż włosy rozczesują się niemal bezproblemowo! To ogromny sukces jeśli chodzi o odżywki do włosów. Po jej użyciu włosy są lekkie, sypkie i lśniące. Używam jej dwojako- jako odżywkę na kilka minut, oraz jako maskę- na ok. 30 minut. W obu rolach wypada znakomicie. Po dłuższym stosowaniu zauważyłam, że włosy są w lepszej kondycji i sprawiają coraz mniej problemów przy rozczesywaniu. Odżywka nie przyspiesza przetłuszczania włosów, nie powoduje skutków ubocznych oraz nie obciąża włosów. Jestem nią po prostu zachwycona i z pewnością sięgnę po kolejne opakowania. Dawno nie miałam takiego cudeńka w swoich zbiorach. Innymi słowy, cudowne olejki zdziałały cuda. Kusi mnie również szampon z tej serii, może kiedyś zdecyduję się na jego zakup.


Jestem bardzo ciekawa, czy znacie tą odżywkę i jakie jest Wasze zdanie na jej temat.
 Koniecznie dajcie znać w komentarzach :*

czwartek, 5 listopada 2015

Co nowego w październiku?

Niestety, czas nie pozwala mi na regularne pisanie postów. Staram się jak mogę i na pewno nie zawieszę działalności, co to to nie. Posty będą się pojawiały tak często jak tylko będzie to możliwe. Minął październik, więc czas na nowości, jakie zagościły w moich kosmetycznych zbiorach w ostatnim czasie. Nie jest tego wiele, wciąż zużywam zapasy. Jednak mimo wszystko kilka produktów udało mi się zakupić i w dzisiejszym poście przedstawię je Wam.


W Drogerii Laboo trafiłam na -40% promocję na markę Maybelline. Zdecydowałam się na zakup podkładu Affinitone oraz korektora z tej samej serii. Jak na razie jestem zadowolona z użytkowania. Podkład jest lekki i wygląda bardzo naturalnie, korektor natomiast spełnia rolę bazy i maskowania lekkich sińców pod oczami. Jestem ciekawa co wyniknie z naszej dalszej współpracy.


O odżywce Joko pisałam Wam w tym poście. W Hebe udało mi się upolować w promocji krem CC Eveline, na który czaiłam się bardzo długo. Jestem nim zachwycona! Może występować solo jako delikatny podkład, stosuję go również jako bazę. Rzeczywiście moje czerwone policzki zostają stonowane i czerwień jest mało widoczna. Mam nadzieję, że go nie wycofają.


W Hebe skusiłam się również na mgiełkę upiększającą Timotei. Ma świetny skład, lecz nie zauważyłam alkoholu na początku (za gapowe się płaci.......). Stosuję ją ostrożnie, może coś wyjdzie z naszej znajomości. W Biedronce natomiast wrzuciłam do koszyka wazelinę Vaseline. Ostatnio niemal co dwa tygodnie zmagam się z opryszczką więc natłuszczanie ust jest bardziej niż konieczne.


I to by było na tyle... Mało produktów, ale po zużyciu zapasów na pewno wybiorę się na większe zakupy :)
Co u Was nowego wpadło w październiku?

sobota, 31 października 2015

Maraton filmowy na Halloween- moje propozycje

Na maraton filmowy w Halloween chciałam wybrać się z Narzeczonym od dawna. Niestety, cena (za 2 osoby ok. 90 zł) odstrasza. Z drugiej strony- raz w roku moglibyśmy sobie na to pozwolić. Jednak nasze miasto nie oferuje nic wow. Filmy, które premierę miały rok temu, w dodatku oglądałam je i szału nie ma. Naprawdę wolałabym obejrzeć w kinie kilka starych filmów, horrorów wszech czasów, gdzie rzeczywiście mogłabym się bać. Efekty w kinie zdecydowanie dodają dreszczyku emocji. Niestety kino w tym roku odpada, dlatego postanowiłam zaspokoić swoją potrzebę strachu i sama wybrałam dla nas repertuar. Są to filmy, które już oglądałam, jednak wywarły na mnie ogromne wrażenie i z chęcią obejrzę je jeszcze raz. Wyjdzie taniej niż w kinie, bo zapłacimy w sumie tylko za piwo i czipsy... :D Jesteście ciekawe jakie filmy wybrałam na dzisiejszą noc? Zapraszam.


Koszmar z ulicy Wiązów, 1984 r.



"Nancy (Heather Langenkamp) coraz częściej miewa koszmary z Freddym Kruegerem (Robert Englund) w roli głównej, który chce ją zabić. Ten pan znany jest dzieciom z wyliczanek i pewnie nieraz maluchy były straszone przez rodziców słowami: "Jak będziesz niegrzeczny to przyjdzie po ciebie Freddy". Jedna z koleżanek Nancy w czasie takiego snu nagle zaczyna się szarpać, potem zostaje zabita przez niewidzialnego napastnika. Jedynym świadkiem jest chłopak ofiary, który automatycznie staje się podejrzanym o dokonanie morderstwa. Rozpoczyna się walka, w której jest jedna zasada - "Cokolwiek byś nie robił, nie zasypiaj!"--> FILMWEB

Mój koszmar z dzieciństwa. Będąc dzieckiem oglądałam Koszmar... bez dźwięku. Odgłos zgrzytających ostrzy Freddy'ego przyprawiał mnie o panikę. Dziś chętnie wrócę do wspomnień z dzieciństwa, lecz obejdzie się bez paniki. Stawiam na wersję z 1984 roku- remake z 2010 roku nie dorasta jej do pięt.                      


Halloween, 1978 r.


"W 1963 r. Michael Myers w brutalny sposób zamordował swoją siostrę. Chłopiec trafił do szpitala dla umysłowo chorych. W 1978 Myers ucieka ze szpitala i w swoim rodzinnym mieście rozpoczyna polowanie na 3 nie zdające sobie sprawy z zagrożenia nastolatki." --> FILMWEB

Tej wersji Halloween nie miałam okazji oglądać. Oglądałam wersję z 2007 roku i bardzo mi się spodobała. Był dreszczyk, strach i ciekawe zakończenie. Jestem bardzo ciekawa wersji oryginalnej, spodziewam się, że będzie lepiej- stary horror- to jest to!


Omen, 1976 r.



"W rzymskiej klinice 6 czerwca o szóstej rano przychodzi na świat martwe dziecko. Ojciec, amerykański dyplomata Robert Thom, jest pogrążony w głębokim smutku. Obawia się o stan psychiczny Katherine, która tak bardzo pragnęła dać mu potomka. Za namową spotkanego w szpitalu księdza Spiletto, w tajemnicy przed żoną adoptuje niemowlę, które urodziło się w tym samym czasie. Jego matka zmarła przy porodzie, chłopczyk nie ma żadnych krewnych. Szczęście Katherine nie ma granic, nawet nie domyśla się, że słodkie maleństwo nie jest jej synkiem..."--> FILMWEB

Choć motyw szatana, duchów i egzorcyzmów nie należy do moich ulubionych jeśli chodzi o horrory, Omen wywarł na mnie ogromne wrażenie. Mały antychryst paraliżuje swym wzrokiem, ścieżka dźwiękowa- mistrzostwo, efekty również na bardzo wysokim poziomie jak na lata 70. Niedawno oglądałam wersję z 2006 roku i muszę przyznać, że jest bardzo dobra. Zazwyczaj jestem dość krytyczna jeśli chodzi o remake starszych pozycji. Tutaj widz zostaje bardzo mile zaskoczony. W dzisiejszą noc jednak stawiam na wersję z 1976 roku.


                       Sinister, 2012 r.                                                              Obecność, 2013 r.



Dwa ostatnie filmy to propozycje moich Obserwujących na Instagramie. Oglądałam oby dwa, zarówno Sinister, jak i Obecność, wywarły na mnie ogromne wrażenie i według mnie są jednymi z nielicznych naprawdę dobrych filmów grozy ostatnich lat. 



Jestem bardzo ciekawa Waszych propozycji filmowych- piszcie w komentarzach! :*

wtorek, 27 października 2015

Jesienna pielęgnacja twarzy

Cześć :) Dziś mam dla Was post o kosmetykach, jakie ostatnio dominują w pielęgnacji mojej twarzy. Nie są to nowości (z wyjątkiem jednego kremu), jednak takiego zbiorczego postu dawno nie było, a kilka kosmetyków wartych jest szczególnej uwagi. Jesteście ciekawe jak dbam ostatnio o moją cerę? Zapraszam.

Oczyszczanie



Jakiś czas temu wspomniałam Wam, że zrezygnowałam z płynu micelarnego na rzecz żelu do demakijażu Isana Young klik. Z efektów jakich daje jestem bardzo zadowolona i nie planuję zmian. Po demakijażu wykonanym za pomocą tego żelu oczyszczam twarz moim ulubieńcem wszech czasów czyli pastą Ziaja Liście Manuka. Gości ona u mnie już długi czas i nie planuję zmian. Do tonizowania używam toniku z tej samej serii. Chciałabym go wreszcie zużyć ;) Nie dlatego, że jest zły, lecz mam chęć na inne nowości.




Odżywianie




Maseczki, jakie lądują na mojej twarzy to mieszanki sporządzane z glinek- głównie błękitnej i zielonej. Mimo niekomfortowej i uciążliwej aplikacji jestem ogromnie zadowolona z efektu. I bardzo lubię tą świadomość, że nakładam na twarz coś w 100% naturalnego. Oprócz glinek stosuję także maseczkę dziegciową Babuszki Agafii. Polecam Wam wrzucić ją do koszyka jeśli tylko gdzieś ją spotkacie. Wiem, że ich dostępność stacjonarnie nie jest najlepsza, ale rozglądajcie się- niedawno widziałam rosyjskie kosmetyki w jednej z aptek.



Na dzień, pod makijaż, używam kremu CC Eveline, którego działanie mi w zupełności odpowiada. Nawilża moją twarz i redukuje zaczerwienienia. Wygląda na tyle ładnie, że może wystąpić solo, a niedoskonałości maskuję korektorem i mogę wyjść do ludzi. Aktualnie szukam dobrego kremu nawilżającego na noc, mogłybyście coś polecić? Na noc nakładam krem Alterra winogronowy. W lato był dla mnie za ciężki, ale teraz jest świetny, moja cera wchłania go w momencie. 


Jak wygląda ostatnio Wasza pielęgnacja twarzy?
Możecie polecić mi dobry krem na dzień? Odpowiedni dla cery mieszanej w kierunku tłustej lub tłustej. Czekam na Wasze propozycje :*

piątek, 23 października 2015

Mydło Cedrowe Babuszki Agafii- wielofunkcyjny hit ze wschodu

Wielofunkcyjność to cecha kosmetyku, którą bardzo sobie cenię. Co weekend wyjeżdżam więc przewożenie wielu kosmetyków jest nie tylko uciążliwe, ale i ryzykowne ze względu na możliwe uszkodzenie i wyrządzenie szkód wśród elementów bagażu. Zakup recenzowanego mydła nie był pokierowany ów wielofunkcyjnością, wszystko wyszło w praniu. Nie sądziłam, że ten kosmetyk tak mnie sobą oczaruje, a jednak. Dopisuję go jako kolejnego ulubieńca zza wschodnich granic.


Opis producenta

Mydło cedrowe nasycone korzystnymi właściwościami ziół i olei dba o zachowanie młodości włosów i ciała. Olej z cedru syberyjskiego – źródło witamin i minerałów aktywnie regeneruje zniszczoną strukturę włosów i chroni je przed promieniami UV. Beżyna syberyjska dzięki zawartości flawonoidów odżywia skórę głowy i wzmacnia cebulki włosowe, natomiast żywica sosnowa ze względu na dużą zawartość olejków eterycznych wzmacnia właściwości ochronne skóry. Odżywienie oraz nawilżenie zyskamy dzięki czerwonym jagodom jałowca, które bogate są w kwasy organiczne, a organiczny olej arnikowy zawierający garbniki oraz witaminę C hamuje wypadanie włosów, a także pomaga w walce z łupieżem. Korzeń mydlnicy lekarskiej zapewnia naturalne, delikatne, a jednocześnie doskonałe oczyszczenie i pielęgnację zarówno ciała jak i włosów. Nie zawiera parabenów, SLS, silikonów, brak syntetycznych aromatów i barwników, bez sztucznych konserwantów i polietylenu. 
W przypadku włosów niewielką ilość mydła nanieść na ręce, spienić, nanieść na włosy, a następnie spłukać wodą. Używać w ten sam sposób również na ciało. 


Skład:

Aqua, Pinus Sibirica Oil, Sorbitol, Sodium Cocoyl Isethionate, Sodium Methyl Cocoyl Taurate, Stearic Acid, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Empetrum Sibiricum Extract, Juniperus Oxycedrus Extract, Organic Arnica Montana Oil, Saponaria Officinalis Extract, Pinus Sylvestris Tar, Cedrus Deodara Oil, Guaiacum Officinale Balm, Caramel, Chlorophylin Copper Complex, Benzyl Alcohol, Sorbic Acid, Benzoic Acid.

Zacznę tradycyjnie od walorów technicznych. Mydło znajduje się w 300 ml słoiczku, dzięki któremu aplikacja jest naprawdę wygodna- mogę wydobyć taką ilość kosmetyku jaka mi odpowiada. Zapłaciłam za nie 14 zł w sklepie zielarskim. Konsystencja żelowa, gęsta, wyglądem przypomina żywicę, a zapachem przywołuje woń aromat lasu. Jego wydajność jest znakomita. Produktu używam od kilku miesięcy, a zużyłam dopiero pół. Używam go głównie do mycia włosów, ale i nie tylko! Poniżej przedstawię Wam zastosowania jakie znajduję dla cedrowego mydła Babuszki Agafii.

Włosy

Jak wspomniałam, to był główny motyw zakupu produktu. Mycie włosów. Mydło świetnie się pieni, nawet jego niewielka ilość wystarcza na dokładne umycie moich długich włosów. Bardzo dobrze radzi sobie ze zmyciem olejów i wszelakich mieszanek jakie nakładam na włosy. Nie powoduje łupieżu ani innych podrażnień. Włosy są domyte, puszyste i lekko odbite od nasady. Nie przyspiesza przetłuszczania włosów- wręcz przeciwnie! Mam wrażenie, że je ograniczył. 

Twarz

Aby nie wozić ze sobą kosmetyków do mycia twarzy, używam właśnie tego produktu. Bardzo ładnie domywa cerę z resztek makijażu, nie podrażnia jej ani nie wysusza. I o to właśnie chodzi.

Ciało

Mydło z powodzeniem zastępuje żel pod prysznic, jednak w tej formie stosuję je wyłącznie w sytuacjach awaryjnych, ponieważ szkoda mi tak świetnego produktu na tak banalne zastosowanie ;)

Higiena intymna

W tej kwestii mydło cedrowe również spisuje się na medal. Nie podrażnia okolic intymnych, myje i odświeża. Tego oczekuję od produktów przeznaczenia intymnego, a Babuszka Agafia w tej roli się spisała.


Mydło Cedrowe Babuszki Agafii rozkochało mnie w sobie od pierwszego użycia i z pewnością zdecyduję się na kolejne opakowanie. Może tym razem będzie to wersja miodowa? 

środa, 21 października 2015

Nowość, która zastąpiła płyn micelarny

Precyzyjny demakijaż to podstawa pielęgnacji twarzy. Ja w tej kwestii jestem leniem. Używam płynu micelarnego, lecz najzwyczajniej w świecie czasem mi się nie chce zużywać miliona wacików, by domyć mascarę czy eyeliner. Wtedy w ruch idzie żel do twarzy. Wybawieniem dla mojego lenia okazał się nowy żel do mycia twarzy i demakijażu oczu Isana Young, dzięki któremu mogę odstawić micel w kąt i cieszyć się szybkim i dokładnym demakijażem.


Żel jest nowością na Rossmannowskich półkach. Z informacji w sieci wynika, że seria Isana Young ma zastąpić Synergen. Oprócz korektora Synergen nie miałam styczności z kosmetykami tej marki, ale muszę przyznać, że nowa seria Isany przyciąga wzrok i z chęcią sięgnę po kolejne produkty. Żel kosztuje ok. 7 zł i można znaleźć go w każdym Rossmannie. Jest polecany do cery normalnej i mieszanej, ja mam mieszaną w kierunku tłustej. Producent zaznacza, że produkt posiada certyfikat Vegan co oznacza, że nie zawiera w składzie produktów pochodzenia zwierzęcego.

Skład:
Aqua, Coco-Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Alcohol Dent., Acrylates/10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Caprylyl/Capryl Glucoside, Sodium Benzoate, Sodium Chloride, Glycerin, Parfum, Sodium Hydroxide, Propylene Glycol, Disodium EDTA, Butylphenyl Methylpropional, Benzyl Salicylate, Alcohol, Rubus Idaeus Fruit Extract, Tris (Tetranethylhydroxypiperidinol) Citrate, Passiflora Edulis Fruit Extract, Potassium Sorbate, CI 16035, CI 60730


Żel Isana Young znajdziemy w 150 ml opakowaniu zamykanym na zatrzask, z którego wydobycie kosmetyku nie stanowi problemu. Konsystencja jest umiarkowanej gęstości, koloru jasnoróżowego. Bardzo ładnie pachnie, co uważam za dodatkowy plus. Musicie przyznać, że szata graficzna żelu wygląda przepięknie i przyciąga wzrok na drogeryjnych półkach. Tak jak wspomniałam na samym początku, żel z powodzeniem zastąpił rytuał demakijażu za pomocą płynu micelarnego. Bardzo szybko i dokładnie usuwa makijaż. Muszę jednak zaznaczyć, że nie używam kosmetyków wodoodpornych, dlatego nie wiem jak sprawdziłby się przy takowych. Przy tradycyjnych spisuje się na 6+. Nie podrażnia mojej skóry (alkohol w składzie troszkę mnie przeraził, lecz zupełnie niesłusznie). Po spłukaniu nie mam uczucia ściągnięcia skóry, wręcz przeciwnie. Nie zauważyłam również żadnego podrażnienia- ani w okolicy oczu, ani na reszcie twarzy. Reakcje alergiczne również nie wystąpiły. Jestem bardzo zadowolona z żelu Isana Young i z pewnością na długi czas zagości na mojej półce. Mam tylko nadzieję, że producent go nie wycofa i będę mogła cieszyć się jego użytkowaniem.

Jeśli szukacie kosmetyku dla leniwych, ten żel jest dla Was. Dajcie znać, czy miałyście z nim styczność. Znacie inne kosmetyki z serii Isana Young?


sobota, 17 października 2015

Sleek Oh So Special- swatche i recenzja kultowej palety

Paletka Sleek Oh So Special podbiła moje serce od pierwszego wejrzenia. Po pierwsze, ze względu oczywistego- kolory. Piękne i uniwersalne odcienie, z których można wyczarować makijaż na każdą okazję. Drugi aspekt to jej jakość. Nie miałam okazji używać palet z wyższych półek cenowych, ale doświadczyłam jakości ze strony Sleeka i Makeup Revolution i taka jakość mi odpowiada i nie szukam czegoś więcej. W dodatku ceny jakie oferują wspomniane firmy jak najbardziej zachęca do zakupu. Nie przedłużając, zapraszam na prezentację paletki Oh So Special. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem jedną z pierwszych osób, które piszą recenzję na jej temat, mimo wszystko jednak chciałabym wtrącić swoje trzy grosze.


Paletka znajduje się w solidnym lecz skromnym opakowaniu. Ogromnym jego atutem jest duże lusterko, przy którym bez problemu można wykonać makijaż. 


W palecie znajduje się 12 dobrze napigmentowanych cieni. Wśród nich znajdziemy 7 matów, 3 satynowe oraz 2 połyskujące. Bardzo ciężko było mi uchwycić rzeczywisty wygląd kolorów, nie dysponuję ekstra sprzętem. Niemniej jednak zdjęcia w większej części oddają barwy jakie możemy uzyskać paletką OSS.


Bow- pierwszy cień palety, najsłabsze jej ogniwo. Matowy i bardzo słabo widoczny, nie tylko na swatchu, ale i na oku. Mimo bazy daje bardzo nikły kolor. Mało go używam, stawiam na cieliste maty z innych palet.

Organza- błyszczący cień o zabarwieniu różowym z domieszką koralu. Na swatchu ciężko było mi go uchwycić. Na oczy nakładam go palcem, aplikowany pędzlem lekko się osypuje i kolor nie jest tak nasycony jak nałożony palcem.

Ribbon- świetnie napigmentowany matowy łososiowy róż. Nie osypuje się, na powiece wygląda obłędnie.

Gift basket- satynowy brąz wpadający w rudość. Na powiece pigmentacja bardzo dobra.

Glitz- satynowy grafit z domieszką granatu. Również dobrze napigmentowany i bezproblemowy w aplikacji.

Celebrate- satynowy cień w kolorze głębokiego fioletu z domieszką czerni. Lekko się osypuje, za to nadrabia pigmentacją.


Pamper- przepiękny matowy róż, lecz bez łososiowych tonów, chłodny, jaśniejszy niż Ribbon.

Gateau- połyskujący odpowiednik Organzy, lecz z lawendowymi tonami. Również nakładam go palcem ze względu na osypywanie się i utratę intensywności podczas aplikacji pędzlem.

The mail- mat w odcieniu cappuccino. Dobra pigmentacja i komfortowa aplikacja.

Boxed- cień o nieco ciemniejszy od poprzednika. Brąz tradycyjny. Matowy, dobrze napigmentowany, nie osypuje się w trakcie nakładania.

Wrapped up- kolejny mat, tym razem odcień brązu wpada w burgund, jakąś śliwkę, ciężko mi się zdecydować. Pigmentacja i osypywanie się- tak jak u poprzednika.

Noir- matowa głęboka czerń. Brak osypywania się, ładne nasycenie.

Bardzo chciałabym pokazać Wam jakiś makijaż zrobiony przy użyciu tej palety, lecz na moje nieszczęście mój aparat ma ogromne trudności w uchwyceniu rzeczywistych kolorów, nad czym ubolewam. Być może kiedyś mi się to uda, bo cienie mają wspaniałe barwy i makijaże przy ich użyciu są trwałe i ciekawe. Paletę oceniam 9/10. Jeden punkt odejmuję za osypywanie się dwóch cieni połyskujących i słabą pigmentację pierwszego. Z tego co wiem, cienie błyszczące mają to do siebie, że się osypują, dlatego jestem w stanie przymknąć oko na ten fakt. Z palety jestem ogromnie zadowolona i mam chęć na kolejną.

środa, 14 października 2015

Pielęgnacja włosów- aktualizacja

W dzisiejszym poście chciałabym Wam przybliżyć jak aktualnie wygląda moja pielęgnacja włosów. Postawiłam na minimalizm- tak dla odmiany. Stosuję go już od jakiegoś czasu więc mam nadzieję, że niedługo będę mogła Wam powiedzieć, czy ograniczenie kosmetyków do minimum sprawdziło się na moich włosach, czy też nie.

Mycie



Do mycia włosów aktualnie używam mydła cedrowego Babuszki Agafii, a do mocniejszego oczyszczania- szamponu piwnego Barwa. Muszę się pochwalić, że skalp zaczął się mniej przetłuszczać i włosy myję co trzy dni. Przy czym jeden dzień mogę spokojnie nosić rozpuszczone, a w pozostałe dwa dni- związane. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ przyznam się, że mycie codzienne lub co dwa dni jest męczące, zwłaszcza teraz, gdy poranki są smętne, a ja zajęcia mam w godzinach porannych.


Odżywianie



Największy minimalizm zastosowałam w odżywkach i maskach. Odkryłam odżywkę, którą używam właśnie dwojako. Jestem nią oczarowana i muszę koniecznie zaopatrzyć się w większą ilość, jeśli będzie w promocji. Mowa o Garnier Ultra Doux z cudownymi olejkami. Jej siostra z avocado i masłem karite nie do końca się u mnie sprawdziła. Cudowne olejki naprawdę działają cuda! Włos dawno nie rozczesywały się z taką łatwością, a to jest ogromny sukces w moim przypadku. Zrezygnowałam z odżywki w sprayu Gliss Kur, ponieważ zabezpieczenie silikonowym serum zupełnie wystarczy do tego, by uporać się z rozczesaniem.


Dodatki



Włosy olejuję olejem z pestek arbuza od dłuższego czasu i nie planuję zmiany w tej kwestii póki nie skończę opakowania. Końcówki zabezpieczam serum Joanna Argan Oil. Natomiast w skalp dwa razy w tygodniu wcieram olej łopianowy Green Pharmacy. Zrezygnowałam z wcierki Seboravit- prawdopodobnie spowodowała u mnie łupież. 


Jestem ciekawa jak będzie wyglądała moja współpraca z wymienionymi kosmetykami. Koniecznie napiszcie mi w komentarzach co króluje na Waszych włosach w ostatnim czasie :*

poniedziałek, 12 października 2015

Joko Calcium Żel- mój hit wśród preparatów do paznokci

Cześć. W ostatnim czasie posty pojawiają się niestety rzadko. Spowodowane jest to przede wszystkim brakiem czasu, jak również tym, że testuję nowości kosmetyczne i nie mam za bardzo co dla Was recenzować. Niedługo będę miała wyrobioną opinię na temat wielu kosmetyków, dlatego spodziewajcie się postów nieco częściej :) 




Dziś przychodzę do Was z recenzją odżywki do paznokci, której używałam jakiś czas temu przez dłuższy okres. W dniu dzisiejszym kupiłam kolejną buteleczkę i z pewnością nie będzie ona ostatnią. Jak wiecie, przy zakupie preparatów regenerujących unikam formaldehydu w składzie, dlatego mam ograniczony wachlarz możliwości. Wiele odżywek zawiera ten znienawidzony przeze mnie składnik. Na szczęście znalazłam kilka odżywek, które bez obaw mogę stosować. Należy do nich m. in. Miss sporty 5 w 1 oraz Joko Calcium Żel.




Opisywaną odżywkę można kupić w osiedlowych drogeriach, niektórych marketach, a także w wielu innych miejscach, w których znajdziemy szafę Joko. Ja moją kupiłam w Drogerii Laboo. Jej cena to ok. 10- 12 zł. Ja zapłaciłam 9, 99 zł. 


\


Nakładam zawsze dwie warstwy. Mimo lekko fioletowego odcieniu na paznokciach pozostaje bezbarwny. Po nałożeniu wolny brzeg paznokcia wydaje się nieco bielszy. Nie stosowałam tej odżywki jako bazę pod lakier, ale myślę, że sprawdziłaby się w takiej roli. Bardzo szybko wysycha, co jest jej dodatkową mocną stroną. Po dłuższym stosowaniu zauważyłam poprawę kondycji paznokci. Są mocniejsze i mniej podatne na uszkodzenia. Nie rozdwajają się. Jedynym minusem Joko Calcium Żel jest fakt, iż dość szybko gęstnieje i mniej więcej połowa preparatu nie nadaje się do użytkowania. Na szczęście odżywka nie jest droga więc można jej to wybaczyć. 

Jestem bardzo zadowolona z Joko Calcium Żel i jestem pewna, że zagości u mnie znów na dłużej.

poniedziałek, 5 października 2015

Ulubieńcy września

Dziś przychodzę do Was z zestawieniem prezentującym kosmetyki, które znalazły się w gronie ulubieńców minionego miesiąca. Bardzo je polubiłam, a w tym miesiącu używałam ich wyjątkowo często. Jesteście ciekawe co to za produkty? Zapraszam do lektury.


 **************


W ostatnim czasie stawiam na bardziej rozbudowany makijaż. Po upałach nie ma nawet śladu, a co za tym idzie, mogę śmiało wykonać pełny makijaż bez obaw, że po 30 minutach będę się świecić. Bardzo często używam cieni z paletki Sleek Oh So Special, o której wspominałam Wam w poście o nowościach minionego miesiąca. Brwi podkreślam kredką Maybelline Brow Satin w odcieniu dark blond, jest to pierwsza kredka do brwi jaką mam okazję używać i od razu stała się moją ulubioną. Być może niedługo pokażę Wam jak prezentuje się ona na moich brwiach. Z zapasów, które zgromadziłam podczas promocji -40% na kosmetyki do makijażu oczu wygrzebałam mascarę Eveline Extension Volume. Świetnie wydłuża i pogrubia rzęsy, kolejny produkt od Eveline, który nienagannie się u mnie spisuje. Do nawilżania ust ostatnio namiętnie używam masełka Nivea w wersji borówkowej. Pachnie nieziemsko! I tak też działa.


W zakresie pielęgnacji twarzy ostatnio eksperymentuję z glinką błękitną. Maseczki z jej użyciem świetnie działają na moją twarz. Używam ich raz w tygodniu, a moja cera jest w coraz lepszym stanie. W ostatnim czasie nie poszalałam z włosowymi zakupami, dlatego w gronie ulubieńców znalazł się tylko jeden produkt, który kupiłam już jakiś czas temu. Serum do końcówek Joanna Argan Oil świetnie spisuje się w roli pomocnika w rozczesywaniu włosów. Nie spodziewałam się, że to serum okaże się tak skuteczne. A przecież nie jest to nowość na rynku, żałuję, że nie sięgnęłam po nie wcześniej.

Jestem bardzo ciekawa Waszych ulubieńców września :) Znacie moich ulubieńców?

wtorek, 29 września 2015

Zestaw pędzli do makijażu oczu Hakuro- moja opinia po półrocznym użytkowaniu

Zestaw pędzli do makijażu oczu marzył mi się długi czas. Mniej więcej pół roku temu postanowiłam spełnić moje marzenie i zestaw Hakuro stał się mieszkańcem mojego kosmetycznego kuferka. Rzecz jasna, chętnie sprawiłabym sobie bardziej wyszukany zestaw, jednak niestety- nie dysponuję takimi funduszami. Zaznaczam, że pisząc recenzje na temat pędzli Hakuro nie mam porównania do droższych egzemplarzy takich jak Zoeva czy Sigma. Ba, to są moje pierwsze pędzle do makijażu oczu więc nie mam porównania nawet do takich z bazarku. Jeśli jesteście ciekawe czy zestaw sprawdził się na moich oczach i których używam najczęściej- zapraszam do lektury :)


Pędzle zamówiłam na stronie urodomania.com, zapłaciłam za nie 89,90 zł, co w przeliczeniu na jeden pędzel daje mniej więcej 14 zł. To dużo? Wydaje mi się, że nie. Zestaw takich pędzli możecie zamówić w większości drogerii internetowych w podobnej lub takiej samej cenie. 


W skład zestawu wchodzi 5 pędzli. Do aplikacji cieni, rozcierania, aplikacji w kącikach i aplikacji precyzyjnej, a także do eyelinera i makijażu brwi. Wszystkie pędzle cechuje solidne i estetyczne wykonanie. Pod tym względem nie mam im nic do zarzucenia. 

W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że zdjęcia pędzli robiłam w krótki czas po praniu, włosie było jeszcze lekko wilgotne. Sprawiło to wrażenie rozwarstwienia włosia we wszystkie strony. Te pędzle po praniu tak mają. Na drugi dzień wyglądają już zupełnie w porządku. Mój błąd, powinnam zrobić zdjęcia gdy pędzle wyglądają tak jak zawsze. Prosiłabym jednak o wybaczenie mi tego mankamentu :)


Jako pierwszy idzie na tapetę pędzel najczęściej przeze mnie używany czyli Hakuro H 79. Producent pisze o nim w następujący sposób:

Wysokiej jakości pędzel Hakuro H79 służy do aplikacji cieni na całą ruchomą powiekę i powyżej, aż do linii brwi. Zaokrąglony kształt umożliwia nałożenie cienia rozświetającego pod dolną linię brwi. Sprawdza się również do zacierania granic pomiędzy kolorami, cieniowaniu i łączeniu kolorów. Wykonany został z naturalnego, tlenionego włosia (koza), które jest miękkie i przyjemne w dotyku, dzięki czemu nie podrażnia skóry. Włosie jest umieszczone w lekko spłaszczonej skuwce i przycięte na kształt tzw. puchacza, co umożliwia równomierną aplikację kosmetyku. Trzonek pędzla wykonany jest z naturalnego drewna.

Wymiary pędzla:
Długość pędzla – ok. 18 cmDługość włosia – ok. 1,5 cm

Używam go najczęściej właśnie do aplikacji cienia na ruchomą powiekę lub pod łukiem brwiowym. Włosie pędzla jest delikatne i nie odczuwam kłucia w powiekę. Włoski nie wypadają, trzon funkcjonuje bez zarzutu. Zgadzam się w stu procentach z opisem producenta, pędzlem można również blendować kolory, ja jednak w tym celu używam jego brata H 74. Pędzel H 79 często spotyka się z określeniem jako brat pędzla MAC 217. Nie potrafię się jednak do tego faktu odnieść, ponieważ nie miałam okazji go używać. Być może niektóre z Was mają jakieś doświadczenie z nim związane i wypowiedzą się na jego temat.


Jeśli chodzi o częstotliwość użytkowania, na równi z poprzednikiem jest model H 74. 

Wysokiej jakości pędzel Hakuro H74 jest idealny do nakładania cieni w załamaniach oraz do jego roztarcia, czyli tzw. blendowania. Wykonany został naturalnego, tlenionego włosia (koza), które jest miękkie, elastyczne i przyjemne w dotyku, dzięki czemu nie podrażnia skóry powiek. Włosie jest umieszczone w okrągłej skuwce i przycięte w delikatny szpic, co umożliwia równomierną aplikację cienia. Trzonek pędzla wykonany jest z naturalnego drewna

Wymiary pędzla:
Długość pędzla – ok. 18 cmDługość włosia – ok. 1,8 cm


Pędzel idealnie sprawdza się w procesie blendowania cieni. Nakładam nim również cień w załamaniu powieki, a także w dniach lenistwa- na całą powierzchnię ruchomej powieki. Jest delikatny, podobnie jak poprzednik. Cienie mocno się go trzymają. Jestem bardzo z niego zadowolona, choć krótko po zakupie mnie wystraszył- wypadło z niego kilka włosków. Byłam przerażona, bo nowy pędzel, a już się sypie :D Na szczęście na tych kilku włoskach sprawa się zakończyła, pędzel przeżył kilkanaście kąpieli i nic mu nie jest. 


Tego gagatka zaczęłam używać stosunkowo niedawno. Wstyd. Bo Hakuro H 80 sprawdza się naprawdę przyzwoicie.

Wysokiej jakości pędzel Hakuro H80 służy do precyzyjnej aplikacji cieni do oczu, w zewnętrznym (tzw. zewnętrzne 'V') lub wewnętrznym kąciku oka. Sprawdza się do podkreślenia dolnej powieki poprzez nałożenie cienia wzdłuż dolnej linii rzęs. Wykonany został z naturalnego włosia (koza), które jest miękkie i przyjemne w dotyku, dzięki czemu nie podrażnia delikatnej skóry. Włosie jest umieszczone w okrągłej skuwce i przycięte na kształt tzw. kuleczki, co umożliwia równomierną aplikację kosmetyku. Trzonek pędzla wykonany jest z naturalnego drewna.

Wymiary pędzla:
Długość pędzla – ok. 17,5 cm

Długość włosia – ok. 1,1 cm


Pędzla używałam niegdyś tylko w celu aplikacji cienia w zewnętrznym i wewnętrznym kąciku oka. Ograniczenie się do tego zakresu było moim błędem, ostatnio nauczyłam się aplikować nim ciemniejsze cienie na całą powierzchnię górnej powieki i wygląda to całkiem całkiem. Wcześniej do tego zadania używałam tylko modelu H 79. Pędzlem wygodnie aplikuje się również cień na dolnej powiece.


Tego pędzla używam stosunkowo rzadko, jednak warto napisać o nim kilka słów.

Wysokiej jakości pędzel Hakuro H85 służy do wykonywania kresek na powiekach oraz modelowania brwi. Wykonany został z syntetycznego włosia, które jest odpowiednio giętkie i elastyczne. Włosie jest umieszczone w lekko spłaszczonej skuwce i przycięte na skos, dzięki czemu pozwala na precyzyjne podkreślenie kształtu brwi lub namalowanie kreski eyelinerem. Trzonek pędzla wykonany jest z naturalnego drewna.


Wymiary pędzla:Długość pędzla – ok. 16,2 cmDługość włosia – ok. 05-07 cm

Dlaczego zachwalany pędzel nie znalazł u mnie zastosowania w stu procentach? A no dlatego, że po pierwsze- używam eyelinera, który zawiera pędzelek (mój KWC eyeliner WIBO). Po drugie, do makijażu brwi używam kredki. Pędzelka H 85 używam kiedy chcę podkreślić linię rzęs ciemniejszym cieniem zamiast eyelinera. I to jest właściwie jedyne zastosowanie jakie dla niego znajduję. Jednak nie wykluczam, że kiedyś ulegnie ono zmianie.



I na koniec pędzel, którego prawie w ogóle nie używam, czyli model H 76.

Wysokiej jakości pędzel Hakuro H76 jest idealny do bardzo precyzyjnego nakładania cieni na powiekę. Sprawdza się przede wszystkim przy aplikacji w zewnętrznym (zewnętrzne ‘V’) lub wewnętrznym kąciku oka. Dzięki niewielkiemu rozmiarowi umożliwia podkreślenie dolnej powieki oraz rozcieranie cieni w ściśle określonym miejscu. Wykonany został z naturalnego, tlenionego włosia (koza), które jest miękkie i przyjemne w dotyku, dzięki czemu nie podrażnia skóry powiek. Włosie jest umieszczone w okrągłej skuwce i przycięte w małą kulkę/jajeczko, co umożliwia równomierną aplikację cienia. Trzonek pędzla wykonany jest z naturalnego drewna.


Wymiary pędzla:
Długość pędzla – ok. 17 cm
Długość włosia – ok. 0,8 cm


Użyłam go dosłownie kilka razy, do aplikacji cienia w zewnętrznym i wewnętrznym kąciku oka. Być może kiedyś go docenię i zacznę częściej używać.

Pod koniec postu chciałabym odpowiedzieć na pytanie, czy warto kupować cały zestaw? Uważam, że tak. Mimo, że dwa pędzle nie znalazły u mnie w stu procentach zastosowania, być może znajdą zastosowanie w przyszłości. Koszt prawie 90 zł nie jest wygórowaną ceną jak na 5 pędzli dobrej jakości. Po półrocznym użytkowaniu nie uległy zniszczeniu, a nie będę ukrywać, nie chucham i nie dmucham na nie. Włosie nie wypada, trzonki się trzymają, jest ok. Jeśli szukacie zestawu na początek swojej przygody z makijażem, ten będzie jak najbardziej w porządku. Można wykonać nimi nawet skomplikowany makijaż oka. Być może kiedyś zaopatrzę się w bardziej profesjonalny zestaw, składający się z większej ilości egzemplarzy. Na razie ten mi wystarcza i nie zapowiada się, aby pędzle były u kresu swego żywota ziemskiego :)

Macie pędzle Hakuro? Jakich pędzli używacie do makijażu oczu?